czwartek, 11 października 2018

Krótkie panowanie Pepina IV - John Steinbeck

Cześć!

Po książki Johna Steinbecka sięgam w ciemno. Jedne podobają mi się bardziej, inne mniej, ale bardzo odpowiada mi jego styl pisania. Tym razem sięgnęłam po powieść satyryczną Krótkie panowanie Pepina IV.
Mamy XX wiek, Francja przeżywa kryzys polityczny (choć w tym kraju kryzys jest pewnego rodzaju stabilnością). W tym gorącym okresie skłóceni politycy dochodzą jednakże do wspólnego wniosku - należy przywrócić monarchię. Teraz należy tylko znaleźć odpowiedniego kandydata na króla. Ideałem okazuje się Pepin Heristal, potomek Karola Młota, spokojny mąż i ojciec jedynej córki, a przy tym astronom amator, wiodący przyjemną, niczym niezakłóconą egzystencję. Nie jest specjalnie zachwycony tym, że ma zostać królem, jednak dzielnie bierze na barki ten ciężar. Politycy, jak zapewne się domyślacie, wcale nie mają zamiaru wyrzec się władzy, zaś Pepin ma być czymś w rodzaju marionetki. W kraju po powrocie monarchii dzieje się dobrze, jednak narastają pewne niepokoje. Zaczyna je również odczuwać Pepin. Wymyka się z pałacu w Wersalu (gdzie są straszne przeciągi, a podłoga skrzypi przy każdym kroku), aby rozmawiać ze zwykłymi ludźmi, poznać ich zdanie, ich warunki życia. Nie jest to po myśli nowej/starej arystokracji. Szykuje się przewrót.

Krótkie panowanie Pepina IV to chyba jedyna satyryczna powieść Steinbecka, trzeba jednak przyznać, że niezwykle udana. Choć ja jak zwykle odczuwam nieco inaczej i czytając ją często odczuwałam smutek. Żal mi było Pepina, którego tak naprawdę nikt nie rozumiał, może poza wujem i siostrą Hiacyntą. On naprawdę, w pewnym momencie chciał zmian, chciał polepszyć warunki życia Francuzów. A wyszło jak zawsze. Przykro było czytać tę jego samotność... Na szczęście zakończenie niesie pewną pociechę :) 

Przy okazji to naprawdę dobra satyra na sytuację polityczną, nie tylko przecież we Francji. to uniwersalna opowieść warta przeczytania. Polecam. Steinbeck zawsze spoko :)

poniedziałek, 8 października 2018

Był sobie pies - W. Bruce Cameron

Cześć!

Kilka miesięcy temu dostałam od znajomych na urodziny książkę W. Bruce Camerona Był sobie pies. Ten tytuł swego czasu robił furorę w internecie. O ile wiem nakręcono też film na jego podstawie, a autor książki nie poprzestał na jednej pozycji.
Historię opowiedzianą w książce poznajemy z perspektywy psa. Toby to szczeniak, który urodził się jako jeden z czwórki potomków zdziczałej suki. To od niej nauczy się stawiać pierwsze kroki, unikać ludzi czy zdobywać pożywienie. Jednak nie dane jest mu dożyć dorosłości. Jeśli myślicie, że na tym historia się kończy, to jesteście w błędzie, gdyż Toby odradza się w nowym wcieleniu. Tym razem trafia do młodego chłopaka Ethan'a i właśnie tutaj rodzi się między nimi prawdziwa przyjaźń, a właściwie miłość. Jako pies o imieniu Bailey odnajduje sens życia w towarzyszeniu człowiekowi. Jednak i tutaj jego egzystencja dobiega końca. Później odradza się jako suczka Ellie, której zadaniem będzie ratowanie ludzi jako pies policyjny. W każdym swoim wcieleniu nasz bohater poznaje nowych ludzi, zdobywa też nowe umiejętności i doświadczenia (a trzeba zauważyć, że Bailey pamięta każde ze swoich wcieleń). Kiedy odradza się po raz kolejny, okazuje się, że wszystko co przeżył w swoich kolejnych wcieleniach miało głęboki sens. 

Był sobie pies to bardzo ciepła i wzruszająca książka. Nie sposób nie polubić psa głuptaska, który potrafi obdarzyć człowieka bezgraniczną miłością, choć nie zawsze rozumie skomplikowane ludzkie zachowania. W moim przypadku, w kilku momentach nie obyło się bez łez, ale cóż... mam oczy w mokrym miejscu. Był sobie pies to urocza książka, która spodoba się nie tylko miłośnikom zwierzaków :) Polecam :)

wtorek, 2 października 2018

Kasza bulgur z owocami

Cześć!

Ależ dawno mnie tu nie było... Jakoś nie mogę ogarnąć czasu (i chęci) na regularne pisanie. Jednak od czasu do czasu coś się tu jeszcze będzie pojawiało. Ale przejdźmy do rzeczy :)

Dziś na tapecie przepis z bloga The Adamant Wanderer. Ula, autorka bloga jest osobą, którą bardzo podziwiam, choć może nie zawsze się z nią zgadzam. Jednak jest mega inspiracją dla mnie. W wielu kwestiach popieram jej postawę, jak choćby próby ograniczenia produkcji śmieci przez nas, zwykłych ludzi. Troska o planetę powinna być priorytetem dla nas, a jak jest, każdy widzi. Czasem aż serce boli, jak idę na spacer do lasu, a tam góra śmieci. Szkoda słów... Ale miało być o jedzeniu :) Kasza bulgur jest jedną z moich ulubionych kasz. Szczerze mówiąc nie przepadam za jaglanką, choć czasem zdarzy mi się ją zjeść, dlatego cieszę się, że odkryłam bulgur. A w wersji z pieczonymi owocami jest rewelacyjna. Oryginalny przepis tutaj. Można do niej użyć różnych owoców, robiłam już z jabłkami i nektarynką, z jabłkami i gruszką, a ostatnio dodałam nawet kawałek dyni. 

- 3 jabłka
- nektarynka
- łyżeczka cynamonu
- łyżka masła
- 1-2 łyżki miodu
- cukier wanilinowy, albo jeszcze lepiej wanilia
- jogurt naturalny
- kasza bulgur

Kaszę gotujemy wg przepisu na opakowaniu. Owoce obieramy i kroimy, mieszamy z miodem, cukrem wanilinowym, masłem i cynamonem, pieczemy do miękkości. Do miseczki wsypujemy kaszę, dodajemy kilka łyżeczek jogurtu i pieczone owoce. 

poniedziałek, 30 lipca 2018

Przypadki pewnej desperatki - Magdalena Wala

Cześć!

Już dość dawno temu, moja Przyjaciółka pożyczyłam mi dwie książki Magdaleny Wali. Jedną przeczytałam jeszcze w zeszłym roku, zaś drugą - wstyd się przyznać - dopiero teraz.
Julka to studentka historii, młoda dziewczyna, która właśnie podjęła swoją pierwsza pracę w szkole. te dwie sprawy zajmują jej czas, jak również jej chłopak, Paweł, który coraz poważniej myśli o zalegalizowaniu ich związku. Tylko, że Julka nie czuje się jeszcze gotowa na stabilizację. Dziewczyna traktuje historię jako swoją pasję. Gdy niespodziewanie rodzina Pawła odzyskuje stracony majątek, Julia już ostrzy sobie zęby na znajdujące się tam skarby. I rzeczywiście odnajduje pamiętnik panny Agnety z początku XIX wieku, gdzie oprócz codzienności młodych panien zostaje opisana zagadka kryminalna, która bardzo frapuje Julkę. Na dodatek, w pracy ma istną kołomyję. Nie byłoby tak źle, gdyby nie dyrektorka, istna strzyga. Dziewczyna ciągle ładuje się w tarapaty, miewa różne ciekawe przygody. I ciekawych znajomych :)

Przypadki pewnej desperatki to idealny odmóżdżacz. Nie trzeba się wysilać, fabuła jest dość przewidywalna, toczy się przyjemnie. Na dodatek sposób prowadzenia narracji jest bardzo zabawny. Co prawda było kilka zgrzytów, nie wszystko mi się podobało (np. wyśmiewanie innych przez paczkę Julki, albo podejście jej samej do Pawła). W zasadzie przez dużą część książki Julka się zastanawiała czy być z Pawłem czy nie. A on? No cóż, w niektórych sytuacjach był aniołem, nie mężczyzną. Mam jakieś dziwne przeświadczenie, że tacy mężczyźni nie istnieją, albo się ukrywają gdzieś... Miał wady, jak każdy, ale jednak... W każdym razie książka była lekka, zabawna i przyjemnie się ją czytało, co w moim obecnym stanie było połączeniem idealnym :) Polecam dla czystego relaksu. 

czwartek, 26 lipca 2018

Risotto z kiełbasą i zapiekanymi pomidorami

Cześć!

Jak zapewne zauważyliście, uwielbiam testować nowe przepisy. Na blogu Uli znalazłam ciekawy przepis na risotto. Nie miałam wszystkich składników, więc przepis został zmodyfikowany. Po oryginał zapraszam na stronę Uli, a oto moja wersja:

- woreczek ryżu
- laska kiełbasy
- mała cebula
- mała cukinia lub pół dużej
- czosnek granulowany lub świeży przeciśnięty przez praskę
- kilka pomidorów
- niecała szklanka białego, wytrawnego wina
- olej lub oliwa
- kawałek masła
- ok. litr bulionu
- krem z octem balsamicznym
- rozmaryn, sól, pieprz, wędzona papryka (opcjonalnie)
Do foremki włożyć pokrojone pomidory, dodać sól, pieprz i rozmaryn, 4 łyżki oliwy, łyżkę lub dwie kremu z octem balsamicznym i zapiekać ok. 20 minut.
W tym czasie kroimy cebulę i razem z czosnkiem i przyprawami szklimy na oleju, dodajemy kiełbasę i smażymy kilka minut, następnie dodajemy ryż i smażymy razem kolejne kilka minut. Dolewamy białe wino, gotujemy od czasu do czasu mieszając. Stopniowo dodajemy bulion, gotujemy mieszając aż ryż będzie miękki i wchłonie płyn. Jakieś 10-15 minut przed końcem gotowania dodajemy pokrojoną w plastry lub półplastry cukinię. Gdy danie jest gotowe, dodajemy pomidorki razem z całym sosem oraz kawałeczek masła, mieszamy i odstawiamy na chwilkę.
Przepis jest naprawdę prosty w przygotowaniu, a na dodatek bardzo smaczny :)



piątek, 20 lipca 2018

Ania z Zielonego Wzgórza - Lucy Maud Montgomery

Cześć!

Urządziłam sobie niedawno powrót do dzieciństwa. Swego czasu bardzo lubiłam Anię z Zielonego Wzgórza. Już nie pamiętam ile razy tę książkę przeczytałam. Podobnie mam z Dziećmi z Bullerbyn, do których mam zamiar wrócić porą jesienno-zimową :)
Nie wiem czy jest sens pisać o czym jest fabuła, ale może tak pokrótce :) 

Maryla i Mateusz to rodzeństwo mieszkające na Zielonym Wzgórzu w Avonlea. Pragnęli oni przygarnąć chłopca z sierocińca, aby pomógł im w gospodarstwie. W wyniku pomyłki pod ich dach trafia rudowłosa Ania Shirley - dziewczę z niesamowitą wyobraźnią i wrażliwą duszą. Maryla chce oddać dziewczynkę, jednak w końcu Ania zostaje na Zielonym Wzgórzu, gdzie szybko zdobywa serca swych opiekunów oraz sąsiadów (choć tutaj jej temperament daje o sobie znać i nie następuje to bezproblemowo). Ania okazuje się niezwykłą dziewczynką, która wniesie życie, miłość i świeżość do pustego życia rodzeństwa. 

Któż nie zna losów Ani Shirley? Chyba wszyscy słyszeli o rudowłosej dziewczynce zamieszkującej Zielone Wzgórze. W dawnych latach zaczytywałam się w jej przygodach. Jak teraz odebrałam jej historię?

No cóż, nadal bardzo lubię tę książkę i mam do niej ogromny sentyment, choć odbieram ją nieco inaczej. Na pewno niektóre pomysły Ani były naiwne, bądź postrzelone. Niektóre przygody miały charakter dydaktyczny (np. pielęgnowanie urazy nie jest niczym dobrym i można tego po latach żałować). Miło było czytać o młodzieży, pełnej wiary we własne siły, w przyszłość, z głowami pełnymi ideałów. 

Podczas lektury zastanowiło mnie jednak to w jaki sposób Ania dostała się na Zielone Wzgórze. Ciekawi mnie czy przygarnięcie sieroty, nie aby stworzyć jej ciepły dom, ale by pomagała w domu i gospodarstwie było czymś częstym w tamtych czasach. Nie mnie oceniać, ale tak trochę szkoda tych dzieci. Choć w sierocińcu mogło być jeszcze gorzej.

W każdym razie miło było wrócić na Zielone Wzgórze. Chętnie odświeżę sobie też inne lektury z dzieciństwa. Na pierwszy ogień idą Dzieci z Bullerbyn :)

piątek, 15 czerwca 2018

Pan Lodowego Ogrodu t. III - Jarosław Grzędowicz


Cześć!

Za mną już trzeci tom przygód Vuko Drakkainena z tetralogii Jarosława Grzędowicza pan Lodowego Ogrodu. Drugi tom był trochę słabszy od pierwszego, a jak było z trzecim?
Źródło: Lubimy Czytać
Vuko zmierza ze swoją skromną załogą, na lodowym drakkarze do miejsca zwanego Lodowym Ogrodem. O tym miejscu krążą straszne i tajemnicze opowieści, więc nie wiadomo za bardzo co czeka naszych podróżników. Vuko oczywiście chce się dostać do Lodowego Ogrodu na własnych zasadach, a nie tych narzuconych przez jego władcę. Hmmm, faktycznie zrobił niezłe wejście :)

Filar trafia za to do niewoli, do Ludzi Niedźwiedzi. W wyniku różnych okoliczności zostaje rozdzielony z towarzyszami i trafia do zagrody Smildrun Lśniącej Rosą. Oj, mógł chłopak lepiej trafić. Nie wie jednak co czeka go później... Po wielu tygodniach udaje mu się wydostać, by trafić w inne, przerażające miejsce. Czy uda mu się z niego uciec.

Z wielkim zainteresowaniem czytałam o przygodach zarówno Vuka, jak i Filara. Obie historie na samym końcu (wreszcie) zaczną splatać się w jedną całość i jestem szalenie ciekawa jak potoczą się ich losy w czwartym tomie. A wydaje się, że będzie się działo. Van Dyken wrócił do gry, na dodatek pojawili się nowi gracze. Czy Vuko skończy swoją misję? Do tej pory nic nie szło tak, jak powinno, a nasz bohater wplątał się w coś, czego jego racjonalny rozum nie chce przyjąć do wiadomości.

Jestem bardzo ciekawa czwartego tomu i bardzo się cieszę, że trafiłam na tę serię, bo jest bardzo dobra!

wtorek, 29 maja 2018

Pan Lodowego Ogrodu t. II - Jarosław Grzędowicz

Cześć!

Gdzieś na początku roku zaczęłam moją przygodę na planecie Midgaard, wraz z Vuko Drakkainenem. Pierwszy tom szalenie mi się podobał, wręcz byłam oczarowana. Tym bardziej cieszyłam się na tom drugi, choć sporo osób twierdziło, że to najsłabszy tom z całej serii.
Kurczę, nie chcę za bardzo spojlerować, więc napiszę tylko, że Vuko jakimś cudem wyplątał się z awantury z końca pierwszego tomu, choć nie bez pomocy. Sytuacja w jakiej się bowiem znalazł była praktycznie bez wyjścia. W każdym razie udało mu się i nasz ulubiony bohater znów ma przed sobą misję do wykonania. Problem w tym, że jest ona w zasadzie beznadziejna, żeby nie powiedzieć niewykonalna. Mimo wszystko żyje, oddycha i leci dalej pomimo wszelkich przeciwności.

Filar natomiast cały czas wędruje. Zdąża w kierunku, który wskazał mu ojciec, nie znając nawet dokładnego celu swej wędrówki, ani tego co ma zrobić, gdy już ten cel (jakimś cudem) osiągnie. Bo po drodze czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Nowy/stary kult coraz bardziej się rozprzestrzenia, a jego wyznawcy nie cofają się przed niczym. Młody Tygrys będzie musiał szybko dorosnąć. Będzie widział rzeczy, których nikt nie powinien oglądać i doświadczać. Znany świat płonie i nigdy nie wiadomo co spotka Cię jutro...

Przyznam, że ten tom faktycznie czytało się nieco gorzej od poprzedniego. Niektóre opisy - moim zdaniem - były zbyt rozwlekłe i spokojnie można je było trochę skrócić. Vuko zwykle przebywa w jednym z trzech stanów: jest wkurzony, wzruszony lub w różnym stopniu utraty świadomości :) Mimo wszystko nadal budzi sympatię i trzymamy za niego kciuki. Filar za to budzi współczucie - w tym czasie spotkało go tyle zła, tyle stracił. A jest w zasadzie jeszcze tylko młodym chłopakiem... A w tle całej opowieści co chwile odrąbują jakieś głowy czy ręce, przecinają gardła, wybebeszają jelita czy w inny, bardziej wymyślny sposób mordują. Oj, dużo tu krwi, dużo...

Podobał mi się ten drugi tom. Może faktycznie nie tak jak pierwszy. No i tego okrucieństwa było tyleeeee. Ale taki świat stworzył Grzędowicz i nie ma co narzekać, bo jest naprawdę ciekawie wymyślony. Ciekawa jestem czym uraczy mnie autor w tomie trzecim.

sobota, 5 maja 2018

Pasztet z selera, czyli kolejny eksperyment :)

Cześć!

Ostatnio z wielkim zapałem przygotowuję nowe potrawy. Nigdy wcześniej nie robiłam pasztetu z selera, nie miałam pojęcia w zasadzie, jak się go robi i jak smakuje. Postanowiłam wypróbować, zwłaszcza, że przepis jest banalnie prosty, a najtrudniejszą rzeczą jest starcie selera :D

- duży seler
- cebula
- ząbek czosnku
- 2 jajka
- bułka tarta
- majeranek
- sól, pieprz
- olej

Selera obieramy i ścieramy na tarce. Cebulę i czosnek obieramy i kroimy w drobną kostkę (czosnek można przecisnąć przez praskę). Warzywa wrzucamy do garnka, zalewamy 1-1,5 szklanki wody i dusimy ok. 20 minut. Gdy ostygnie dodajemy bułkę (ja dałam na oko, żeby masa była dość gęsta, ale nie za twarda) i przyprawy. W oryginalnym przepisie było napisane, żeby żółtka dodać osobno, a z białek ubić pianę, ale ja - w związku z brakiem miksera - roztrzepałam jajka widelcem i wrzuciłam takie do masy. Wszystko dokładnie mieszamy i wykładamy na foremkę aluminiową wysmarowaną olejem. pieczemy około godziny w 180 stopniach. Pasztet jest świetnym dodatkiem do kanapek. Ma dość łagodny, neutralny smak. Zastanawiam się co można by dodać, by ten smak nieco podkręcić, choć i taki jest bardzo smaczny.

niedziela, 22 kwietnia 2018

Ryż po meksykańsku

Cześć!

Dzisiejszy dzień spędziłam w dużej mierze na odpoczynku na łonie natury. Spędziłam bardzo przyjemnie czas nad rzeką po południu. Natomiast przed południem zajmowałam się obiadem, na który zrobiłam ryż po meksykańsku. Wyszedł bardzo dobry, więc dzielę się przepisem. Podane proporcje wystarczą, aby obiadem nasyciły się dwie osoby.

- torebka ryżu
- pojedyncza pierś z kurczaka
- mała cebula
- mała papryka
- pomidor
- pół puszki kukurydzy
- pół puszki czerwonej fasolki
- oregano, czosnek, kmin rzymski, papryka słodka i ostra, sól
- olej lub oliwa
- opcjonalnie awokado i limonka
Dzień lub choć z godzinę wcześniej można kurczaka pokroić i zamarynować w oliwie z przyprawami. Ryż gotujemy w osolonej wodzie, zostawiamy do przestudzenia. Cebulę, paprykę i pomidora kroimy. Kurczaka podsmażamy na oleju lub oliwie, dodajemy cebulę i paprykę, chwilę smażymy razem. Dodajemy fasolkę, kukurydzę i ryż, ewentualnie doprawiamy. Na sam koniec dodajemy pomidora. Wykładamy na talerz, dodajemy pokrojone awokado, skrapiamy sokiem z limonki :)
Chillout nad rzeczką :)


wtorek, 17 kwietnia 2018

Surogatka - Luise Jensen

Cześć!

Niezbyt często sięgam po thrillery. Czasem jednak wpadnie mi w ręce książka z tego gatunku i wtedy z przyjemnością zagłębiam się w lekturę. tak było w przypadku Surogatki Luise Jensen, autorki znanej z poprzednich książek: Prezent i Siostra. Dla mnie to było pierwsze spotkanie z twórczością pisarki.
Nick i Kat to kochające się małżeństwo, jednak do szczęścia brakuje im dziecka. Próbowali już wszystkiego, jednak do tej pory nie mogą cieszyć się upragnionym potomkiem. Z pomocą przychodzi przyjaciółka Kat z dzieciństwa, Lisa. Kobiety nie widziały się od blisko dziesięciu lat. W przeszłości były mocno ze sobą związane, lecz pewne tragiczne wydarzenia położyły cień na ich przyjaźni, aż doprowadziły do jej kresu. Niewypowiedziane tajemnice z przeszłości ciążą cały czas na teraźniejszości, tym bardziej, że nie tylko one coś ukrywają. Bowiem Nick, mąż Kat też nie wyznał żonie całej prawdy o swej przyszłości, a jego przyjaciel, Richard wyraźnie nie lubi Kat. Czy Lisa jest bezinteresowna w swej propozycji pomocy, czy kieruje ją coś innego? Czy tajemnice sprzed dziesięciu lat wyjdą wreszcie na jaw? Czy i w jakim stopniu przeszłość może determinować teraźniejszość? Do czego można się posunąć, aby spełnić swoje pragnienie? Albo dokonać zemsty?

W Surogatce stykamy się z narracją pierwszoosobową. Poznajemy wydarzenia z perspektywy Kat. Na początku nieco mnie to drażniło, jednak z biegiem fabuły uznałam, że idealnie pasuje do tej opowieści. Tworzy atmosferę: mroczną, gęstą, emocjonalną, niepokojącą. Wniknięcie w umysł Kat było bardzo udanym zabiegiem, zwłaszcza w świetle zakończenia książki, które naprawdę mnie zaskoczyło. Całą historię poznajemy po kawałeczku, elementy układanki muszą się do siebie dopasować. Czas teraźniejszy przeplata się z wydarzeniami z przeszłości, dzięki temu powoli dowiadujemy się co wydarzyło się dekadę temu i jakie relacje naprawdę łączą bohaterów. A są one niezwykle skomplikowane. Autorka tak poprowadziła fabułę, że zmyliła mnie kilka razy. Nic nie jest takie jak się wydawało. Bardzo mi się podobało, że Luise Jensen potrafiła tak wywieść mnie w pole :)

Muszę przyznać, że Surogatka posiada wszystkie zalety dobrego thrillera. Trzyma w napięciu, atmosfera jest mroczna i duszna, zakończenie zaskakujące. Czego trzeba więcej? Polecam :)


niedziela, 8 kwietnia 2018

Zapiski z wielkiego kraju - Bill Bryson

Cześć!

Ostatnio w kręgu moich zainteresowań pozostają Stany Zjednoczone Ameryki Północnej :) Bardzo chciałabym tam kiedyś pojechać i zobaczyć wszystkie te cuda, o których czytałam/oglądałam na zdjęciach czy filmach, na własne oczy. Biorąc pod uwagę (pomijając inne względy) mój lęk przed lataniem, to marzenie jest nieco irracjonalne, ale może kiedyś mi przejdzie (mam na myśli strach przed lataniem, a nie marzenia) :D Dlatego jak coś wpadnie mi w ręce, a dotyczy Stanów, z przyjemnością zagłębiam się w lekturę :) 
Ostatnia wizyta w bibliotece, oprócz planowanych opowiadań Zadie Smith, o których pisałam w poprzednim poście, zaowocowała wypożyczeniem zbioru felietonów Billa Bryson'a Zapiski z wielkiego kraju. Kilka słów o samym autorze. To Amerykanin, urodzony w Iowa, który w latach siedemdziesiątych przeprowadził się do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkał przez jakieś dwadzieścia lat. W połowie lat dziewięćdziesiątych, wraz z rodziną przeniósł się z powrotem do Ameryki, gdzie zajmował się m.in. pisaniem felietonów dla brytyjskiego magazynu o - oto zaskoczenie - życiu w Ameryce :) W tym momencie Bill Bryson, o ile wiem, znów mieszka w Zjednoczonym Królestwie.

W swoich felietonach, których jest prawie osiemdziesiąt, autor porusza różnorodne i ciekawe tematy, takie jak zamiłowanie Amerykanów do wygód czy zakupów, o polowaniach na łosie (jeden z moich ulubionych), przyjaźnie nastawionych autochtonach, zawiłych instrukcjach obsługi różnych urządzeń, potyczkach z amerykańskimi urzędnikami oraz liniami lotniczymi czy też wojnie prowadzonej (niezbyt skutecznie) przez państwo z przemysłem narkotykowym. A wymieniłam tylko kilka - jak wspomniałam wyżej jest ich o wiele, wiele więcej. I cóż, nie zawsze stawiają Amerykanów w korzystnym świetle, gdyż Bill Bryson nie stroni od ironii (rym niezamierzony :)) w swoich tekstach. Bezlitośnie dla swoich ziomków obnaża absurdy amerykańskiego stylu życia, piętnuje brak samodzielnego myślenia i co za tym idzie - głupotę. Ale robi to w niezwykle zabawny i - mimo wszystko - ciepły sposób. Przy czym stać go również na autoironię, co wysoce sobie cenię. Poza tym nie wszystkie artykuły są tak bardzo krytyczne :) Autor ukazuje także serdeczność ludzi czy ich chęć niesienia pomocy (może oprócz pracowników linii lotniczych i urzędów:)), co zasługuje na najwyższą pochwałę. 

Bardzo podobało mi się takie spojrzenie na Amerykę, które troszkę zdemitologizowało ten kraj w moich oczach, choć nadal chcę tam pojechać :) Dużą rolę odegrało tu niesamowite poczucie humoru autora, które atakuje z niemal każdej strony. Poza tym podobało mi się, że życie w Ameryce zostało opisane z perspektywy osoby, która się tam wychowała, jednak w młodym wieku opuściła rodzinny kraj, by później powrócić. To niezwykle ciekawe jak zmienia się sposób postrzegania niektórych rzeczy, gdy człowiek jest już nieco otrzaskany ze światem. To wielka zachęta do ruszenia w podróż. 

Bill Bryson w uroczo ironiczny sposób opisuje amerykańską rzeczywistość drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. Ja zostałam usatysfakcjonowana lekturą, choć nie jestem pewna czy absolutnie każdemu spodoba się poczucie humoru autora. Ja jestem na tak i mam ochotę na kolejną jego książkę. Może Piknik z niedźwiedziem? :) 

niedziela, 1 kwietnia 2018

Lost and found. Opowiadania - Zadie Smith

Cześć!

Zadie Smith to brytyjska pisarka, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Znana jest głównie z powieści, jednak ma w swoim dorobku także zbiór trzech opowiadań. Właśnie te opowiadania wzięłam do czytania. Chciałam wreszcie poznać pisarstwo Smith, a te opowiadania wydały mi się odpowiednie na pierwszy kontakt - po pierwsze były niezbyt rozbudowane, więc nie ryzykowałam straty wielkiej ilości czasu, a po drugie - urzekł mnie tytuł. 
Źródło: Lubimy Czytać
Jak wspomniałam w zbiorku znajdują się trzy opowiadania. W każdym z nich poznajemy inną osobę uwiecznioną w jednym momencie ich życia. 

Opowiadanie Martho, Martho ukazuje nam tytułową bohaterkę w poszukiwaniu mieszkania. Z kolei w tekście Hanwell w piekle poznajemy wspomnienia o mężczyźnie, który przygotowywał pokój dla swoich córek. W ostatnim zaś - Ambasadzie Kambodży - stykamy się z czarnoskórą Fatou, pracującą jako służąca w hinduskim domu. 

Każde z tych osób starało się w jakiś sposób uporządkować swoje życie, które naprawdę odbiegało sporo od ideału. Każde poszukuje swojego miejsca, próbuje żyć w tym pędzącym czasem świecie. Bo ziemia nie jest przyjaznym miejscem dla wszystkich ludzi. Ich los często jest determinowany przez wiele czynników, zarówno tych zależnych od nich, jak np. życiowe wybory, jak również od tych, na które nie mamy wpływu, jak miejsce urodzenia.

Nie poznajemy całego życia naszych bohaterów. Widzimy ich w jednej konkretnej sytuacji, nie wiemy co dokładnie doprowadziło do tego, że są w danym momencie życia. To zbliżenie, wycięty kadr z ich życiorysu. A wszystko to opisane prostym, ale pięknym językiem, który kojarzy mi się  nieco z Amosem Ozem, albo Johnem Steinbeckiem. Zadie Smith jest też w swoich miniaturkach pełna wrażliwości i empatii dla swych bohaterów.

Nie jestem absolutną miłośniczką opowiadań, wolę jednak dłuższe formy. Dlatego opowiadania Zadie Smith nie powaliły mnie może na kolana, ale zaintrygowały mnie na tyle, że mam wielką ochotę sięgnąć po jej powieści. To chyba dobra rekomendacja.

poniedziałek, 26 marca 2018

Elegia dla bidoków - J.D. Vance

Cześć!

Odkąd wczytałam się w informacje o tej książce , miałam ją ochotę przeczytać. Opis wydawcy brzmiał nadzwyczaj interesująco. Będzie dobrze! Tym bardziej ucieszyłam się, kiedy Marta sprezentowała mi tę książkę (dziękuję!). W międzyczasie przeczytałam kilka recenzji na blogach, niekoniecznie pozytywnych i mój zapał nieco osłabł a poprzeczka została obniżona. Niemniej z zaciekawieniem zabrałam się do lektury. O czym mowa? O Elegii dla bidoków.
W zasadzie książka jest zapisem drogi, jaką musiał przebyć J.D. Vance, aby z rodziny patologicznej, ubogiej, mieszkającej w niezbyt przyjaznym regionie Ohio wyjść na ludzi. Autor opisuje traumatyczne dzieciństwo swoje i siostry, które - jeśli miałabym je nazwać jednym słowem - określiłabym jako patologiczne. Matka co chwilę zmieniająca partnerów, alkoholizm dziadka, narkotyki, interwencje policyjne i częste awantury - to było zwykłe życie małego J.D. Vance'a. Dzięki wsparciu, jakie ofiarowali mu dziadkowie i siostra zdołał jednak wyrwać się z tego zaklętego kręgu biedy i awantur i wybić się wyżej. Chłopak służył w Korpusie Piechoty Morskiej, jest także absolwentem prawa na Yale. Udało mu się też stworzyć szczęśliwą rodzinę. 

Oprócz warstwy typowo wspomnieniowej Vance stara się pochylić nad zagadnieniem sytuacji białej klasy robotniczej na przykładzie swojego regionu. Porusza pewne zagadnienia polityczne, ale nie zgłębia ich zanadto, przez co reklamowanie tej książki jako odpowiedzi na pytanie dlaczego Donald Trump wygrał ostatnie wybory, jest pewnym nadużyciem. No właśnie. W tym przypadku reklama zrobiła trochę Elegii dla bidoków krzywdę - moim zdaniem. Z powodu, o którym wspomniałam wyżej oraz sloganu, który ogłasza tę książkę najważniejszą książką o Ameryce ostatnich lat. Ponieważ - a tu należy dodać, że książka mi się podobała - jest on trochę na wyrost.

Dla mnie ta książka jest wspomnieniem o rodzinie, oraz opowieścią o tym, że jeśli się naprawdę czegoś pragnie i ciężko na to pracuje, przy wsparciu ledwie garstki osób, można osiągnąć wiele i spełnić swoje marzenia. To książka o tym, że SIĘ DA. I o rodzinie, o roli - zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie - jaką odgrywa ona w życiu każdego człowieka. I traktowana w ten sposób książka może być inspirującą lekturą. Jeżeli zaś spodziewacie się cudów i politycznych rozprawek to faktycznie możecie poczuć się zawiedzeni. Ja jestem zadowolona z lektury, ale jak napisałam wcześniej, traktowałam ją jako opowieść o człowieku, któremu udało się wybić pomimo naprawdę marnych szans. 

niedziela, 11 marca 2018

Podróże z Charleyem - John Steinbeck

Cześć!

Jeśli zaglądacie na mojego bloga to zapewne zauważyliście, że odkąd odkryłam prozę Johna Steinbecka w 2015 roku, co jakiś czas pojawia się wpis odnośnie jego książek. Tym razem wyruszyłam z pisarzem w podróż po Ameryce, aby przekonać się jaka ona jest naprawdę.
W 1960 roku Steinbeck wraz ze swym psem Charleyem wyrusza kamperem w podróż po Ameryce Północnej. Chce na własnej skórze zobaczyć i poczuć jaka jest jego ojczyzna, o której pisze w swoich książkach. No i tu pojawiło się pierwsze zaskoczenie :) Bo spodziewałam się czegoś nieco innego. W zasadzie to nie wiem czego :) Może więcej ekscytujących przygód, opisów odwiedzanych miejsc, a dostałam obrazki, rozważania, rozmowy. W sumie całkiem mi się to podobało, choć pozostawiło też pewien niedosyt. Co zatem dostajemy w zamian?

Razem ze Steinbeckiem kierujemy się na północny-zachód, by zrobić pętlę i wrócić do Nowego Jorku. Podczas podróży pisarz dwukrotnie spotykał się ze swoją żoną, był też w stałym kontakcie telefonicznym z rodziną. Po drodze spotykał wielu ludzi, niektórych uwieczniał na kartach książki przytaczając dialogi, które odbył. Czasem zachwyci się jakimś widokiem czy np. starymi sekwojami, czasem spędza noc w kamperze (Rosynancie), czasem w motelu, a jego stałym towarzyszem jest wierny pies, któremu także poświęca sporo uwagi. Dostajemy sporą garść ciekawostek, szukamy amerykańskości, spotykamy ludzi, jemy sterylne, bezsmakowe jedzenie, a czasem pijemy doskonałą kawę z Południa czy pochylamy się nad problemami społecznymi. Ostatnie karty książki są poświęcone między innymi segregacji rasowej na południu Stanów. To dość gorzkie rozważania na temat ludzkich uprzedzeń i niesprawiedliwości. Daje sporo do myślenia, tym bardziej, że działo się to niespełna 60 lat temu, a więc w szerszej perspektywie całkiem niedawno. Jednak pomimo tych poważnych tematów Podróże z Charleyem to książka lekka i zabawna, a poczucie humoru Johna Steinbecka jest niezaprzeczalne :) Przez to książkę czyta się dobrze, choć (w moim przypadku) niezbyt szybko. Jak zwykle Steinbeck czaruje językiem. To chyba u niego standard i między innymi za to tak bardzo go lubię. Johna Steinbecka zawsze będę polecać i bardzo się cieszę, że mogłam z nim wyruszyć w Podróż. 

P.S. Kojarzycie popularne stwierdzenie, że coś jest stanem umysłu? Otóż Steinbeck już podczas swojej podróży określał Teksas jako stan umysłu :) Taka ciekawostka.

sobota, 3 marca 2018

Duchowe życie zwierząt - Peter Wohlleben

Cześć!

Dziś opowiem Wam o książce, którą właśnie skończyłam czytać. Mowa o Duchowym życiu zwierząt Petera Wohllebena. Dostałam ją od kuzyna, który wiedział, że czytałam pierwszą część i mi się podobała. Czy ta część była równie dobra?
Peter Wohlleben to niemiecki leśnik, który ostatnio zajął się też pisaniem. Na razie ma w dorobku trzy książki, z których przeczytałam dwie. Już sam tytuł jest intrygujący. Duchowe życie zwierząt sugeruje, że autor będzie starał się udowodnić, że zwierzęta to nie tylko bezmyślne istoty, niezdolne do odczuwania czegokolwiek. Wohlleben na licznych, konkretnych przykładach udowadnia, że takie myślenie o zwierzętach jest błędne. Przytacza przykład - pierwszy, który wpadł mi do głowy po lekturze - kruków, aby stwierdzić, że potrafią się nawoływać, omawia ich zachowania, które udowadniają, że to bardzo inteligentne ptaki. Autor pokazuje sytuacje, w których zachowania zwierząt jasno pokazują, że są zdolne do odczuwania emocji, a cała gama uczuć nie jest im obca. Koncentruje się nie tylko na zwierzętach dziko żyjących, jak wiewiórki, jelenie, sarny czy dziki, ale też na zwierzętach oswojonych, bądź udomowionych przez człowieka. Poddaje obserwacji na przykład swój mały zwierzyniec, w skład którego wchodzą: psy, konie, kozy czy króliki. Ale co z tytułową duszą, zapytacie? Otóż, w ostatnim rozdziale Wohlleben również porusza tę kwestię. To zależy w zasadzie od rozumienia pojęcia dusza. To temat dość delikatny, dlatego najlepiej będzie jak każdy rozważy ten rozdział zgodnie ze swoim światopoglądem :)

To co mnie najbardziej zachwyciło w tej książce, to - oprócz naprawdę ciekawych opowieści ze świata zwierząt - to prawdziwa miłość i głęboki szacunek do przyrody. Czuć je niemal na każdej stronie książki. Poza tym skłania ona do refleksji nad tym jak my traktujemy zwierzęta. Bo może się zdarzyć, że to my, ludzie, jesteśmy bardziej pozbawieni uczuć niż zwierzęta. Bo one czują zarówno emocje - strach czy zadowolenie, ale także ból czy zimno. Teoretycznie to powinno być oczywiste, ale chyba jednak nie jest... Oprócz tego uświadamia nam, jak bogaty i jeszcze nieodkryty jest świat zwierząt. Fascynujące!

Peter Wohlleben zaskakująco dobrze radzi sobie z piórem. Historyjki przez niego przytaczane są opowiadane płynnie, bardzo ładnym, starannym językiem, przez co bardzo dobrze się je czyta. Na uwagę zasługuje podział na krótkie, ułatwiające czytanie rozdziały oraz bardzo estetyczne wydanie korespondujące z poprzednim (i następnym) tomem, tworząc spójną serię. Polecam!

środa, 28 lutego 2018

Pierś z kurczaka zapiekana z marchewką

Cześć!

Podzielę się z Wami dziś przepisem genialnym w swej prostocie i jednocześnie bardzo smacznym. W sam raz na niedzielny obiad :)

- pierś z kurczaka (ilość zależy od liczby osób)
- marchewki
- majonez
- kawałek żółtego sera
- marynata staropolska, przyprawa do kurczaka lub własnoręcznie przygotowana ulubiona marynata
- olej
Pierś z kurczaka kroimy na cienkie płaty, w razie potrzeby lekko rozbijamy. Marynatę mieszamy z odrobiną oleju, wrzucamy do niej mięso i zostawiamy na kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Marchewkę i ser ścieramy na tarce. Mięso układamy w wysmarowanym olejem naczyniu żaroodpornym. Na wierzch dajemy marchewkę, na to majonez a na wierzch - ser. Wszystko zapiekamy do miękkości, jakieś 45 -60 minut. Proste? Pewnie, że tak! A jakie smaczne :)

niedziela, 25 lutego 2018

Tajemnice Luizy Bein - Renata Kosin

Cześć!

Chyba nikt z blogerów, tak jak Ewelina, nie potrafi zmobilizować mnie do zmierzenia się z książkowymi wyzwaniami. To ona wymyśliła Mini Czelendż, w którym biorę udział co roku, a także indywidualne wyzwanie czytelnicze. Niczym wytrawny detektyw wyszukuje pozycje, które potem zadaje nam do czytania. Nigdy nie miałam styczności z prozą Renaty Kosin i proszę - dostałam ją jako wyzwanie. Mogłam wybrać sobie dowolną książkę i padło na Tajemnice Luizy Bein.
W Wartemborku odkryto stary cmentarz zakonny, gdzie wśród leżących kości mnichów odnaleziono szkielet kobiety z dzieckiem w ramionach. Kobietą okazuje się miejscowa arystokratka Luiza Bein, jednak nie wiadomo kim było dziecko. Luiza miała bowiem jednego syna, który wyjechał do Szwajcarii. Młoda dziennikarka Klara podejmuje się zbadać historię Luizy. W tym celu udaje się do Szwajcarii, gdzie razem z jedynym żyjącym przodkiem dziedziczki, Alexandrem próbuje odtworzyć historię rodziny Beinów, która okazuje się niezwykle barwna i skomplikowana. Okazuje się, że nie wszystkim jest to na rękę. Ktoś próbuje pokrzyżować plany Klary i Alexa. Nie cofnie się przed niczym, aby prawda nie wyszła na jaw. Kto i dlaczego to robi? Czy warto narażać się na niebezpieczeństwo, aby poznać historię rodziny?

Fabuła jest dość skomplikowana i zawiła. Czasem trochę się gubiłam, ale generalnie było bardzo ciekawie. Pomimo tego po głowie chodziła mi myśl, że te wszystkie wydarzenia są raczej mało prawdopodobne. Tzn. mogłyby pewnie się wydarzyć, ale jakoś w to wątpię :_ No ale to książka mająca być rozrywką, nie musi być aż tak wiarygodna... Klara i Alex to całkiem sympatyczni bohaterowie, choć posiadali też pewne cechy, które nie pozwoliły mi ich do końca polubić. Jeśli będziecie czytać, to myślę, że się zorientujecie o czym mówię. 

Na plus należy zaliczyć wplątanie w fabułę historii, głównie Warmii. Może dzięki temu zwiększy się zainteresowanie tematem. Moim zdaniem jednak autorka nieco przekombinowała, bo te wszystkie znaczki w Biblii, skrytki, tajemnicze listy... Bardzo to wszystko zawikłane i nie wiem czy zwykł człowiek zadałby sobie tyle trudu, aby to wszystko, mówiąc kolokwialnie, poskładał do kupy :) Mimo wszystko książkę czytało się dobrze i poruszyła też kilka problemów, jak np. samotności. Podsumowując: Tajemnice Luizy Bein to przyjemna, całkiem interesująca pozycja :)

poniedziałek, 5 lutego 2018

Pan Lodowego Ogrodu tom I - Jarosław Grzędowicz

Cześć!

Mieliście tak kiedyś, że zaczęliście czytać jakąś książkę, nie podeszła Wam, a przy ponownej próbie macie ochotę krzyczeć: "Rany, jakie to dobre!"? Ja tak właśnie miałam z Panem Lodowego Ogrodu. Już kiedyś robiłam do niego podejście, doszłam do momentu gdy Vuko znalazł resztki stacji Midgaard II i znajduje zwłoki naukowca pod postacią pół-kościotrupa, pół-posągu. I stwierdziłam, że to nie dla mnie. Jakże się myliłam! :)
Za górami, za lasami... A nie, to nie ta bajka :) Gdzieś po drugiej stronie kosmosu znajduje się planeta Midgaard, na której zaginęło kilkoro naukowców z Ziemi. Nikt nie wie co się z nimi stało, nie dają znaku życia. Vuko Drakkainen zostaje wybrany jako jednoosobowa ekspedycja ratunkowa. Ma odnaleźć naukowców żywych lub martwych i sprowadzić ich do domu. No i posprzątać bałagan, który ewentualnie tam zostawili. Bo pierwszą zasadą, do której należy się zastosować jest nieingerowanie w obcą kulturę. Vuko jest świetnie wyszkolony, zna język, zwyczaje mieszkańców obcej planety, na dodatek ma wspomaganie w postaci Cyfrala. Nie jest jednak przygotowany na to co spotyka na Midgaardzie. W poszukiwaniu naukowców rusza wgłąb lądu, poznaje nowych ludzi, obyczaje, kulturę. I pragnie wykonać zadanie. Cały czas marząc o cappuccino i paście do zębów :)

Narracja jest przeplatana: pierwszo- i trzecioosobowa. To bardzo ciekawy zabieg, zwłaszcza, że w pewnym momencie dochodzi też wątek Odwróconego Żurawia. W pierwszym tomie dwa wątki: Vuko i Żurawia są prowadzone oddzielnie, ale mam przeczucie, że w kolejnych ich drogi się skrzyżują. Już nie mogę się doczekać, aby się o tym przekonać i zobaczyć jaka awantura z tego wyniknie.

Vuko Drakkainen to postać, której nie sposób nie polubić. Mnie najbardziej ujęło jego ironiczne poczucie humoru, umiłowanie wolności i lojalność. Jest świetnie wyszkolony, ale nie jest maszyną do zabijania. Posiada sporą dawkę empatii, naprawdę próbuje zrozumieć kulturę, w której się znajduje, choć czasem jest to bardzo trudne. Na przykład, gdy zdarzają się niewytłumaczalne zjawiska, które miejscowi tłumaczą wojną bogów. Czy Drakkainenowi uda się znaleźć i ocalić naukowców?

Ja nie wiem czemu za pierwszym razem odrzuciło mnie od tej książki. dziś, po lekturze pierwszego tomu jestem zachwycona. Jeśli pozostałe części utrzymają poziom to czeka mnie jeszcze kawał dobrej literatury. Wyobraźnia Grzędowicza jest naprawdę rozbuchana. Świat, który stworzył jest wyraźnie inspirowany średniowieczem. Brutalność i krew są tutaj na porządku dziennym, ale to wcale nie razi, przeciwnie - doskonale pasuje do sytuacji. Grzędowicz trochę bawi się gatunkami. Początek to typowe s-f, które stopniowo przemienia się w klasyczne fantasy z naleciałościami s-f. Na końcu pierwszego tomu robi się znów bardziej psychodelicznie. 

Bardzo podobało mi się spotkanie z Grzędowiczem, a Vuko to postać, której szczerze kibicuję, choć nie mam pojęcia, jak wyjdzie z opresji, w którą wplątał go autor na końcu. Tym bardziej mam ochotę sięgnąć po drugi tom. Jednak mam kilka zaległych książek, które muszę oddać i one mają priorytet. Ale dzięki temu zostanę w świecie Midgaardu na dłużej, co bardzo mi odpowiada.

Ja właśnie kompletuję tetralogię w serii Mistrzowie Polskiej Fantastyki, które to wydania bardzo mi się podobają. Są w twardej oprawie z adekwatną grafiką na okładce i w poręcznym formacie. Czcionka mogłaby być odrobinę większa, ale nie stanowi to jakiegoś problemu. Wydanie zaliczam bardzo na plus. 

Ogólnie jestem zachwycona i oczarowana pierwszym tomem Pana Lodowego Ogrodu i liczę, że kolejne będą równie dobre! 

sobota, 3 lutego 2018

Kolejne nowości w biblioteczce :)

Cześć!

A co! Pochwalę się jeszcze kolejnymi książkami jakie zasiliły moją biblioteczkę jeszcze w styczniu :) 
- Czas cudów, czyli opowieści pod jemiołą to zbiór opowiadań z motywem świąt Bożego Narodzenia - to jeden z dwóch zaległych prezentów urodzinowych. Co ciekawe, nie znam książek żadnej z autorek, więc nie wiem czego się do końca spodziewać. Będzie niespodzianka :)
- Pan Lodowego Ogrodu tom II Grzędowicza. Zaczęłam czytać pierwszy tom i bardzo mi się podoba, więc kompletuję serię :) Raczej nie będę zbierać innych książek z tego cyklu (chyba, że się skuszę na zbiór opowiadań Pilipiuka - ale to zobaczymy), ale PLO zbiorę całego :)
- Był sobie pies Camerona również dostałam na urodziny :) Podobno bardzo fajne. Liczę, że i mnie się spodoba :)

Muszę ograniczyć moje wizyty w bibliotece i poczytać trochę "domowych" książek :)

Pozdrawiam!


poniedziałek, 29 stycznia 2018

Słowik - Kristin Hannah

Cześć!

Był czas, że o Słowiku Kirstin Hannah było głośno na blogach, ale mnie jakoś do niej nie ciągnęło. Do czasu, aż koleżanka pożyczyła mi ją chwaląc, że to bardzo dobra książka. No i zaczęłam czytać, skończyłam wczoraj. czytałam ją miesiąc...
Źródło: Lubimy Czytać
Poznajemy dwie siostry: Isabelle i Vianne. Życie nie było dla nich niezbyt łaskawe. Matka zmarła, zaś ojciec po I wojnie światowej bardzo się zmienił, co przypieczętowała jeszcze śmierć żony i nie chciał zajmować się córkami. Oddał je więc na wychowanie obcej kobiecie. O ile starsza - Vianne - pogodziła się z sytuacją, znalazła kochającego chłopaka i założyła z nim rodzinę (w której nie było miejsca dla siostry) o tyle mała Isabelle buntowała się przeciwko takiemu życiu, co owocowało niejednokrotnie wydaleniem z pensji. A przecież dziewczynka pragnęła tylko jednej rzeczy - miłości. Gdy zaczyna się II wojna światowa obie dziewczyny reagują inaczej. Vianne zostaje sama z córką w domu i jest zmuszona przyjąć pod swój dach wroga, zaś Isabelle wyrusza do Paryża z zamiarem przystąpienia do ruchu oporu - nie ma zamiaru patrzeć bezczynnie jak Niemcy zajmują jej kraj. 

Każda z sióstr jest inna, obie zaś pod wpływem wojny się zmieniają. Vianne na początku chciała tylko świętego spokoju, chciała przeczekać wszystko. Wojna musiała ją zmienić, zmusiła ją do wielu, których wcale nie chciała dokonywać. Musiała być silna i znosić rzeczy, których nawet sobie nie wyobrażamy. Denerwowała mnie na początku, podobnie zresztą jak Isabelle, bo ona z kolei była lekkomyślna i brawurowa. Życie szybko jednak ją nauczyło, że wojna to nie zabawa w podchody. Wiele razy jej się udało, ale co będzie jeśli Niemcy ją złapią? Nie będą mieli litości. 

Słowik to bardzo emocjonalna książka, przyznam, że uroniłam przy niej trochę łez, zwłaszcza na końcu. Ważną rolę grają tutaj relacje międzyludzkie: między siostrami, między kobietą, a mężczyzną, między zaborcą, a podbitym. Poza tym czytamy o okrucieństwie wojny. nawet dziś w XXI wieku zadaję sobie pytanie jak można było coś takiego przeżyć. Nie mogę zrozumieć, jak jeden człowiek może być aż tak okrutny w stosunku do drugiego człowieka. No nie mogę tego pojąć. Zresztą teraz też takie rzeczy się dzieją, na co patrzę z przerażeniem...

W każdym razie myślę, że ta książka może się podobać. Mnie drażniła nieco pierwsza połowa, zwłaszcza zachowanie sióstr, ale nie wiem, jak ja bym się zachowywała na ich miejscu (i mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiem). Druga część była już bardziej wciągająca. 

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Chlebek bananowy

Cześć!

Niedawno miałam przyjemność wypróbować nowy przepis na chlebek bananowy. O zaletach tego ciasta nie muszę chyba nikomu mówić - jest szybkie, nie wymaga dużego nakładu pracy, a na dodatek jest pyszne i idealnie nadaje się do kawy/herbaty czy jako umilacz lektury. Korzystałam z TEGO przepisu (wersja z olejem). Bardzo polecam całego bloga Moniki - jestem pod wrażeniem jej pasji w odkrywaniu starych przepisów oraz towarzyszących im historii.

czwartek, 11 stycznia 2018

Nowości w mojej biblioteczce

Cześć!

Czasem kupuję książki, ale sporo też wypożyczam, dlatego mam w domu biblioteczkę, ale nie jest ona jakoś bardzo okazała. Biorąc pod uwagę dom rodzinny to trochę książek tam mamy, ale to pokolenia zbierały :) W każdym razie moje regały wzbogaciły się o 3 nowe pozycje!
Orianę Fallaci i jej Kapelusz cały w czereśniach dostałam od Przyjaciółki na urodziny! Ależ się cieszę :D Jeszcze nie czytałam żadnej książki tej słynnej włoskiej dziennikarki i już się cieszę na lekturę. Podobno jest świetna! Przekonamy się :)

Duchowe życie zwierząt to z kolei prezent świąteczny od mojego kuzyna. Wiedział, że czytałam Sekretne życie drzew i że mi się podobało i sprezentował mi drugą książkę Wohllebena. Nie muszę chyba mówić, że ucieszył mnie ogromnie taki prezent :D

Pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu kupiłam dzisiaj. To pierwszy tom nowej serii Mistrzowie Polskiej Fantastyki. Na pewno nie będę kolekcjonować całej serii, ale na kilka pozycji się skuszę pewnie. O tetralogii Grzędowicza czytałam wiele dobrego. Jeśli pierwszy tom mi się spodoba, kupię pozostałe.
Znacie? Czytaliście? Dajcie znać czy się podobały :