niedziela, 31 lipca 2016

Lipcowe nabytki książkowe

Cześć!

Rzadko pokazuję książki, które kupiłam, może dlatego, że nie nabywam ich tak często, za to sporo korzystam z bibliotek :) Tym razem się skusiłam, bo moje nowe nabytki bardzo mnie cieszą :)
- Rzeki Londynu, Ben Aaronovitch - już od dawna chciałam ją przeczytać, a w mojej bibliotece jej nie było. Gdy na stronie Świata Książki pojawiła się promocja nie mogłam przejść obok niej obojętnie. 6,99 zł za książkę, która kosztowała 35 zł? W to mi graj. Ciastek, to dzięki Tobie - dzięki!
- Księżyc nad Soho, Ben Aaronovitch - od razu kupiłam drugą część, też kosztowała 6,99 zł :)
- Perswazje, Jane Austen - chciałabym mieć wszystkie książki pani Austen u siebie, teraz brakuje mi już tylko dwóch. Książka kosztowała 14,99 zł.
- Tessa d'Uberville, Thomas Hardy - to efekt wizyty w antykwariacie. Wydałam na nią 5 zł. Znam już kilka książek tego autora i dlatego się na nią skusiłam.

piątek, 29 lipca 2016

Wierna rzeka - Stefan Żeromski

Cześć!

Czytaliście Żeromskiego w szkole? Ja coś czytałam, ale raczej niespecjalnie mnie zachwycił. Do tej pory nie wracałam do niego, ale jednak kusił mnie właśnie Wierną rzeką. Moja przyjaciółka opowiadała mi o niej już dawno temu i jakoś tak utkwiła mi w pamięci. Kiedyś wypatrzyłam ją w bibliotece i tak weszła w moje posiadanie.
Akcja tej krótkiej powieści ma miejsce w czasie powstania styczniowego. Polska ziemia nasiąkła już krwią powstańców i choć Polacy ponoszą klęski to jednak walczą dalej. Podczas jednej z bitew wszyscy z oddziału powstańców zostają zabici i ograbieni, zaś ci, którzy zostali ranni czekali tylko na śmierć. Spośród całego oddziału tylko jeden człowiek przeżył. Pomimo straszliwych ran, osłabłego z powodu utraty krwi i zimna ciała zdołał jakoś dotrzeć do dworu w Niezdołach. Po drodze napotkał chłopów okolicznych, którzy chcieli go zaaresztować. Udało mu się jednak schronić we dworze. Tam zajęła się nim młoda kobieta, krewna gospodarzy - Salomea Brynicka, zwana Miją oraz stary kucharz Szczepan. Musieli się oni natrudzić, aby rannego przy życiu utrzymać oraz przed rewizjami wroga ukrywać. 

Powstańcem owym okazał się książę Józef Odrowąż. Długo nie mógł dojść do siebie z powodu zadanych ran. Jednak młody organizm był silny i w końcu się zaczął regenerować. Podczas przymusowej rekonwalescencji pomiędzy pacjentem a opiekunką zaczęło rodzić się uczucie. 

Trzeba przyznać, że Żeromski potrafi w pięknym, staromodnym stylu opisywać gwałtowność uczuć. Skupia się tu jednak na pannie Brynickiej. Jeśli chodzi o księcia, to nieco po macoszemu nasz pisarz go potraktował. Natomiast pojawiła się jeszcze jedna postać targana gwałtowną namiętnością - jest nią rosyjski żołnierz Wiesnicyn, który marzył o Salomei i to jego niespełnione pragnienie każe mu postąpić w określony sposób. 

Postacie u Żeromskiego są żywe, pełnokrwiste, niejednoznaczne. Przez to są bardzo ludzkie. Posiadają swoje wady, posiadają zalety. Są targani przez różnorakie uczucia i emocje: pożądanie, miłość (do innej osoby, do ojczyzny),  strach, niepokój... Każdy z głównych bohaterów jest charakterystyczny oraz skomplikowany. Autor pokusił się o opisanie tragicznej historii miłosnej na tle tragicznej historii powstania. My wiemy jako ono się skończyło. Co prawda nie mamy dopowiedzianej do końca historii Józefa i Salomei, ale możemy się domyślić jak ona się zakończyła. I to raczej zakończenie bez happy endu. Żeromski poruszył tutaj temat klasyfikowania społeczeństwa według pochodzenia. Józef był księciem, a Salomea pochodziła ze zubożałej szlachty. czy byłby możliwy taki mezalians? Trochę gorzka to powieść...

Warto zwrócić uwagę na język powieści. Jest co prawda staromodny, nieco archaiczny można by rzec, ale nie sposób odmówić mu uroku. Żeromski posługuje się bogatym słownictwem i tworzy piękne zdania. Zwłaszcza opisy uczuć i emocji oraz przyrody zasługują na szczególna uwagę. Wierna rzeka to powieść godna polecenia, choć moim zdaniem autor mógłby się pokusić o pogłębienie opisu uczuć księcia.

czwartek, 21 lipca 2016

Cudowny czwartek - John Steinbeck

Cześć!

Po przeczytaniu Ulicy Nadbrzeżnej wiedziałam, że sięgnę po jej kontynuację, czyli po Cudowny czwartek. Pierwszym tytułem byłam zachwycona! Ciekawiło mnie czy druga część spodoba mi się równie mocno. Cóż mogę powiedzieć? W takim Steibecku się zakochałam :)
Od wydarzeń opisanych w Ulicy Nadbrzeżnej minęło kilka lat. Sporo się zmieniło, kilka rzeczy pozostało niezmiennych. Po wojnie Doc wrócił do Monterey, ale nie był już tym samym człowiekiem co wcześniej. Choć, moim zdaniem, to co się z nim działo w tej książce zawsze w nim siedziało, tylko sam sobie chyba z tego nie zdawał sprawy. Kilka postaci zniknęło z areny jak choćby Lee Chong, Dora czy Gay. Kilka innych się pojawiło. Sklep Lee Chonga przejął Patron - równie ciekawa postać. Burdel Dory przeszedł w ręce jej siostry Flory (Fauny :)), w Pałacyku (czytałam w innym tłumaczeniu niż Ulica Nadbrzeżna, stąd drobne różnice w nazwach) zamieszkali Whitey Pierwszy i Drugi a do Monterey przyjechała Suzy. To właśnie ona jeszcze bardziej namiesza w (niełatwym już) życiu Doktora. Na jego problemach głównie skupia się Cudowny czwartek. Doc zmaga się nie tylko z samotnością. Chce zostawić po sobie jakiś wkład w naukę, nie potrafi jednak się do tego zabrać. I to napawa go frustracją i niezadowoleniem. 

Mocną stroną powieści są bohaterowie. Nie da się ich nie lubić, każdego z osobna, a razem tworzą również barwną mozaikę. Są po prostu wspaniali. Potrafią czasem rozbawić, ale też czasem wzruszyć, a czasem robią to jednocześnie (np. sprawa z mikroskopem, nauka Suzy jazdy samochodem). A jakie oni mieli pomysły! Zdarzały się sytuacje absurdalne, ale także roztkliwiające i wywołujące uśmiech. Takiej lektury mi czasem potrzeba. Klimat jest taki sam jak w Ulicy Nadbrzeżnej, czyli taki jaki lubię najbardziej. Aż chciałoby się tam przenieść. I jak nie lubię whisky (oględnie mówiąc), tak mam ochotę usiąść nad butelką "starych tenisówek" z Doktorem, Mackiem i jego ferajną czy nawet z dziewczynami z "Pod Niedźwiedzią Flagą". To chyba mówi samo za siebie.

Steinbeck pisze wspaniale. Jego proza, choć prosta, posiada jakieś swoiste piękno. Kojarzy mi się z letnim wieczorem, odpoczynkiem, czymś co ostatnio zrobiło się szalenie modne, czyli "slow life". Czytając Cudowny czwartek można się świetnie zrelaksować, ale też zadumać. Nad naszym zabieganiem, brakiem czasu, samotnością, szczęściem, przyjaciółmi... 

Zżyłam się z bohaterami, czytając brałam udział w ich życiu, we wszystkich wydarzeniach i żal się z tym rozstawać. Czuję, że jeszcze wrócę do tych lektur. I poznam kolejne pióra Steinbecka.




niedziela, 17 lipca 2016

Alterland - Marcin Wolski

Cześć!

Skończyłam ostatnią książkę z wyzwania Eweliny Mini czelendż 2016. To Alterland, powieść autorstwa Marcina Wolskiego. Do tej pory nie miałam styczności z autorem, więc nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Alterland przeleżał u mnie jakiś czas, kupiłam go parę lat temu przy okazji pobytu w Lublinie. Kosztowała mnie zawrotną kwotę - coś koło 3 zł :)
Ciężko w kilku zdaniach opisać fabułę tej powieści, gdyż jest ona dość złożona. Część pierwsza rozpoczyna się w 2001 roku. Szymon Rawski (Simon Ravell) pod pretekstem badań ornitologicznych otrzymuje przepustkę do zrujnowanej części Warszawy, gdzie wśród gruzowisk i kanałów mieszkają wszelakiej maści zbiegowie, kloszardzi i inne elementy niechętnie nastawione do władzy. Władzy komunistycznej, gdyż Polska (i nie tylko) znajdowała się w strefie wpływów naszych wschodnich sąsiadów. W zasadzie to praktycznie cała Europa już te wpływy przyjęła. Rząd amerykański zaś niespecjalnie miał ochotę na konflikt z mateczką Rosją i naiwnie wierzył w podpisane umowy. Szymon jednak nie zamierzał patrzeć jak "czerwona zaraza" powoli opanowuje cały świat. Ma plan, a co najważniejsze możliwość, zmiany biegu zdarzeń. Może połączyć się z przeszłością i tym samym odwrócić bieg historii. Czy mu się to uda? Bądź co bądź, po piętach depczą mi komunistyczni agenci a jedynymi sprzymierzeńcami są nastoletni chłopak oraz blady, uduchowiony ksiądz, którego nie imają się kule. 

Na początku nie mogłam się wgryźć w tę historię. może dlatego, że ostatnio mam małe zamieszanie w pracy, a czytałam kilka książek naraz. Jednak, gdy już poświęciłam jej uwagę okazała się bardzo interesująca. Autor posłużył się mariażem konwencji powieści sensacyjnej oraz sf. Bardzo udanie moim zdaniem. Wolski najpierw ukazuje nam świat w 2001 roku. Część wydarzeń znamy z historii, jednak część jest zmieniona. Polska jest w tym czasie prowincją Rosji, opanowaną przez komunizm. Szymon ma zamiar to zmienić. W międzyczasie poznajemy historię, która mogłaby mieć miejsce, gdyby misja Szymona całkowicie się powiodła. Jak wyglądałaby wtedy Polska? A co by się stało, gdyby tylko nieznacznie odwrócić bieg historii? Więcej niestety, bez spojlerowania, nie mogę  zdradzić. W każdym razie poznajemy kilka alternatywnych historii zakończonych pytaniem: czy nasze życie nie jest przypadkiem tylko wariantem innego - lepszego albo może gorszego? *

Co może przeszkadzać? Mnie, zwłaszcza na początku, drażniły wstawki po rosyjsku, których nie rozumiałam (aczkolwiek w związku z podobieństwem języków, można się było domyślić). Po drugie, akurat ta część historii nie należy do moich ulubionych i nie zawsze kumałam o co chodzi. Choć ogólne pojęcie miałam, więc reszty można się było domyślić. Piszę o tym, ponieważ, mimo, że w książce są zawarte historie alternatywne, są one w dużej mierze osadzone w prawdziwej historii Polski i warto byłoby ją znać. Pomocny jest jednak indeks nazwisk postaci historycznych na końcu książki. Wolski w błyskotliwy sposób miesza prawdziwą historię z fikcją, tak, że czyta się to z przyjemnością, ale też z zadumą i pytaniem krążącym po zakamarkach umysłu: co by było, gdyby...? 

Postacie w powieści są pełnokrwiste. Od razu polubimy Szymona, który podjął się szaleńczej w swym zamyśle oraz bardzo niebezpiecznej misji. Również inne postaci są godne szacunku (na szczególną uwagę zasługuje Karol Rossman i ks. Jerzy). Inne zaś to skończone kanalie. Postacie historyczne mieszają się z fikcyjnym, zaś te historyczne niekiedy są przedstawione w innym świecie. To bardzo ciekawy zabieg, ale wymaga wzmożonej uwagi. 

Nie każdemu pasuje taka forma, bo jest troszkę poplątana, ale można się zorientować, dzięki podziałowi książki na części i rozdziały. Wolski podjął się ciekawego zadania, które nas również zmusza do refleksji. Mnie się podobało, polecam!

* Marcin Wolski Alterland wyd. WAB w kieszeni, wyd II, Warszawa 2005, s.344

piątek, 8 lipca 2016

Nowy wspaniały świat - Aldous Huxley

Cześć!

Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya został wydany w 1932 roku. To antyutopia - pierwszy raz sięgnęłam po książkę tego rodzaju. O samym tytule słyszałam już w szkole, ale wtedy uznałam, że to kompletnie nie dla mnie. Teraz, w ramach przekonywania się do sci-fi oraz poznawania klasyków, a także trochę z ciekawości, sięgnęłam po tę książkę. Oczywiście biblioteka przyszła z pomocą :)
Mamy rok 2541, w Republice Świata panuje powszechna szczęśliwość. Mottem przewodnim społeczeństwa jest "wspólność, identyczność, stabilność". Ludzie są "produkowani" poza organizmami matek, w butlach specjalnie dla nich przystosowanych. Już na tym etapie są oni kształtowani i warunkowani do przynależności do jednej z kast: alfa, beta, gamma, delta, epsilon. Sukcesem nauki jest stworzenie 96 bliźniąt. Rodzinę, matkę, ojca, porody naturalne uważa się za nieprzyzwoite wręcz i obrzydliwe. Wszędzie jest sterylnie czysto. Społeczeństwo po pracy oddaje się grom sportowym, uciechom cielesnym (tylko część kobiet jest płodna - od najmłodszych lat uczona jest antykoncepcji - zaś resztę sztucznie stworzono na bezpłodne istoty, mogą więc korzystać z seksu do woli) lub podróży somatycznej (soma to nic innego jak narkotyk). Trzeba wypełnić ludziom czas, aby przypadkiem nie zaczęli myśleć. Wszyscy są szczęśliwi. 

A jednak istnieje osoba, która nie jest do końca zadowolona. Bernard Marks nie jest szczęśliwy. Jest alfą, ale coś podczas procesu butlacji nie wyszło i jest niższy niż przeciętny przedstawiciel kasty. Poza tym, jest samotnikiem. Wszyscy uważają go trochę za dziwaka. W pewnym momencie zaprasza dziewczynę, która bardzo mu się podoba na wycieczkę do rezerwatu dzikich. Lenina troch się boi, bo Bernard na ich standardy, odstaje od reszty, ale chęć zobaczenia dzikich (ludzi, żyjących w rezerwacie, rodzących dzieci w normalny sposób, wychowujących je) przeważa. Niespecjalnie jej się tam podoba, wszędzie brud, no i same nieprzyzwoitości. Spotykają tam jednak dwójkę wyjątkowych postaci - Lindę, która kiedyś była częścią "cywilizowanego" świata i jej syna Johna. Zabierają ich ze sobą do Londynu. Ta decyzja wpłynie na ich losy.

Książkę czytało się dobrze i z zainteresowaniem, ale nie powiem, żeby przedstawiona przez autora wizja mi się podobała. Wszyscy są uwarunkowani, niemal identyczni, nie potrafią myśleć samodzielnie. Wszelkie przejawy indywidualizmu są tępione. Podobnie jak chęć odosobnienia - przecież co można robić SAMEMU? Trzeba zawsze przebywać z ludźmi, koniecznie uprawiać sport, często zmieniać partnerów (każdy należy do każdego) i być zawsze zadowolonym. Jeśli się wychylasz czeka Cię niezrozumienie, a nawet ostracyzm. Wizja tego świata jest przerażająca. Niby ludzie są szczęśliwi... Ale za jaką cenę? Nic dziwnego, że John nie mógł się w tym wszystkim do końca odnaleźć. Społeczeństwo ulega manipulacji i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Przy tym jest kompletnie nieczułe. Nie ma dostępu do spuścizny przodków, bo wszystko co stare jest złe, nie może nawet czytać. Aż dziw bierze, że książka została napisana ponad 80 lat temu!

środa, 6 lipca 2016

Kwietniowy śnieg - Rosamunde Pilcher

Cześć!

Dzisiaj będzie kilka słów na temat powieści, którą niedawno przyniosłam z biblioteki. Jako, że we wtorek miałam wolne postanowiłam się troszkę zrelaksować przy lekturze Kwietniowego śniegu Rosamunde Pilcher. Miałam już kiedyś styczność z książkami autorki i mniej więcej wiedziałam jakiego stylu się spodziewać. 

Karolina Cliburn mieszka wraz z bratem oraz macochą oraz jej mężem (jej ojciec zmarł) w Londynie. dziewczyna ma dwadzieścia lat i właśnie przygotowuje się do najważniejszego wydarzenia w swoim życiu - ślubu! Nie pała jednak namiętnym uczuciem do przyszłego męża. Wcześniej złamano jej serce, a Hugh jest dla niej dobry, opiekuje się nią. Skomplikowane sprawy rodzinne sprawiają, że czeka ją rozstanie z bratem. Aby do tego nie dopuścić postanawiają odnaleźć w Szkocji ich najstarszego brata, Angusa i przekonać go by zajął się młodszym bratem. Niestety podczas podróży łapie ich śnieżyca. Schronienie znajdują w domu Oliviera, który niedawno tragicznie stracił brata. 

Kwietniowy śnieg to sympatyczne czytadełko, któremu można poświęcić kilka godzin (to tylko 200 stron), ale nic ponadto . Jednak, jak wspomniałam, nie jest to literatura najwyższych lotów i kilka rzeczy mi w niej przeszkadzało. Po pierwsze: schematyczność: ona i on poznają się w zaskakujących okolicznościach, ona ma narzeczonego, ślub za pasem. Trochę drą ze sobą koty, ale ostatecznie w ciągu kilku dni(!) zakochują się w sobie na amen. Po drugie bohaterowie: dla mnie nie są wiarygodni. Zwłaszcza ona. Karolina niby jest buńczuczna, ale w sumie to tylko w stosunku do Oliviera, który swoją drogą jej pomagał. Nie bardzo więc rozumiem, czemu ona się tak denerwowała. Inne osoby za to mogły nią manipulować do woli, a ona zdawała się tego nie zauważać. Poza tym robiła głupstwa, jak choćby jej "spacer" do hotelu brata czy uporczywe ignorowanie złego samopoczucia. Olivier też czasem miał problemy ze swoimi odczuciami. Ta historia z Liz była trochę naciągana, moim zdaniem. W ogóle kreacje bohaterów jakoś specjalnie mnie nie zachwyciły. Choć z dwojga złego bardziej podpasował mi Olivier właśnie.

Na plus zaliczam to, że mimo wszystko czytało się to dobrze. Autorka używa ładnego języka, choć czasem w dialogach coś mi zgrzytało. Nie miałam jakichś wygórowanych oczekiwań, więc specjalnie się nie zawiodłam, choć miałam nadzieję na ciut lepszą historię. To taki typowy romansik. Wielbicielom głębokich wzruszeń i zaskakujących rozwiązań Kwietniowego śniegu bym nie poleciła, ale gdy podejdzie się do niej nastawiając się na nieco banalną, ale przyjemną historię miłosną, nie będzie się miało poczucia zmarnowanego czasu. Ja pewnie jeszcze sięgnę po powieści tej autorki.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Ulica Nadbrzeżna - John Steinbeck

Cześć!

Skończyłam dziś czytać moją drugą powieść Steinbecka i spieszę by podzielić się wrażeniami. Pierwsza to Myszy i ludzie, które, choć poruszające ważne tematy i robiąca wrażenie, nie porwała mnie całkowicie. A jak było z Ulicą Nadbrzeżną?
Źródło: Lubimy Czytać
 
Ulica Nadbrzeżna to ciekawy zakątek Monterey. Znajduje się w dzielnicy portowej. Zamieszkują go nie mniej ciekawi ludzie. Nie należą do typowej klasy średniej, to raczej robotnicy, bądź niebieskie ptaki. To tutaj działa przyzwoity burdel Dory, niedaleko sklepiku Lee Chonga oraz laboratorium Doktora. Niedaleko stoi też willa "Cichy Zakątek" wraz ze swymi intrygującymi mieszkańcami. Mack i chłopaki zamieszkują willę i żyją w swoim własnym tempie - pracują, gdy muszą, korzystają ze swobody, lubią się napić, nie są wybredni. Potrafią wykazać dobre chęci, które przy realizacji nieco wymykają im się spod kontroli (słynna impreza u Doktora). Mack świetnie potrafi wyczuć ludzi, dzięki czemu potrafi wyjść z niejednych tarapatów. On i jego kumple to taka grupka "filozofów" żyjących własnym życiem, mających skromne potrzeby, których zaspokojenie całkowicie wystarcza im do szczęścia.  Doktor to też interesujący człowiek, da się lubić, choć jego profesja budzi moje wątpliwości - nie będę się jednak nad tym rozwodzić, bo to nie moja broszka. W każdym razie wszyscy lubią Doktora i chętnie mu się w czymś przysłużą. Bohaterowie mają także ukrytą część swojej natury, Doktor np. jest samotny, mimo wielu przyjaciół, Mack miał kiedyś żonę, która odeszła...

Oprócz ciekawych postaci, mamy też niezwykłe sytuacje. Tytko tutaj, u Lee Chonga, można było płacić żabami. Tylko tutaj, w starym kotle mieszka sobie pewne małżeństwo i podnajmuje "lokatorom" za niewielką opłatą sąsiednie rury. Tylko tutaj wydaje się przyjęcie bez osoby, dla której jest ono wydawane, przy okazji demolując pół domu. Tylko tutaj malarz Henri buduje żaglówkę i nie ma zamiaru jej skończyć, bo nie lubi żeglować, a kocha statki. W naszym zabieganym świecie te sytuacje byłyby absurdalne, ale tutaj, na Ulicy Nadbrzeżnej są czymś absolutnie normalnym i na miejscu. Bez takich sytuacji, bez takich ludzi życie nie miałoby takiego smaku, klimatu.

Akcja jest niespieszna i nadaje klimat całej powieści wraz z pięknym, plastycznym językiem. Nie wiem, jak Steinbeck to robi, ale potrafi tak wspaniale opisywać miejsce i ludzi, którym do piękna sporo brakuje. Wyobrażacie sobie zagracone podwórka, biedę, zapach ryb i chwasty. Steinbeck z takich elementów potrafi stworzyć urzekające opisy, pełne poezji i muzyki. Również jego opisy przyrody, zwłaszcza morskiej robią wrażenie. Potrafi też opowiedzieć historyjkę na temat kreta i jest ona zachwycająca. Do tego trzeba mieć dar! 

Zwrócę również uwagę na wydanie. Mój egzemplarz, pożyczony z biblioteki, to wydanie z serii Biblioteka Dzieł Wyborowych z Wydawnictwa Alfa. Twarda oprawa, przystępna czcionka oraz przejrzysty układ rozdziałów uprzyjemniają czytanie. Również grafika na okładce świetnie koresponduje z treścią książki. Zaliczam to jak najbardziej na plus.

Jestem zachwycona tą powieścią oraz kunsztem autora. Chcę jeszcze! Polecam każdemu!