piątek, 30 stycznia 2015

Księga cmentarna - Neil Gaiman

Cześć!

Lubię literaturę fantasy, choć ostatnio mało jej czytałam. Przeglądając blogi (oczywiście), natknęłam się na nazwisko Neila Gaimana. Nazwisko skądinąd mi znane, ale jego utworów już nie czytałam. Udawszy się do biblioteki postanowiłam przygarnąć jakąś książkę tego pana i przekonać się, o co ten cały szum. Pierwotnie miałam w planach inną książkę, ale w końcu trafiła do mnie Księga cmentarna.
Tytuł sugerował jakieś mroczne historie i nie byłam do końca przekonana, ale gdy przeczytałam opis pomyślałam, a co tam, biorę! Nik jest chłopcem. Jednak nie takim zwykłym chłopcem. Gdy był malutki udało mu się przeżyć morderstwo całej rodziny. Schronienie znajduje na cmentarzu, gdzie opieką i troską otaczają go ... martwi. Oraz tajemniczy Silas. Chłopiec dorasta, staje się coraz mądrzejszy, uczy się nowych rzeczy. Czy jednak może całe życie mieszkać na cmentarzu? Czy Nik może być bezpieczny, gdy morderca jego rodziny wciąż żyje i nie zapomniał o małym chłopcu, który mu uciekł? Czego są w stanie nauczyć go duchy? I kim naprawdę jest jego opiekun, tajemniczy Silas? Oj, sporo pytań. 

Muszę przyznać, że Gaiman naprawdę zrobił na mnie wrażenie! Przede wszystkim samym pomysłem, dla mnie novum. Żywe dziecko wychowywane przez zmarłych (i nie do końca zmarłych...). Naprawdę autorowi udało się mnie zaskoczyć. Jak najbardziej pozytywnie, oczywiście. Księga cmentarna podzielona jest na rozdziały, każdy przedstawia jakiś okres życia Nika i jego przygody. Przygody związane nie tylko z samym cmentarzem, ale też światem zewnętrznym, który jest dla naszego bohatera równie tajemniczy, jak dla nas amazońska dżungla. Jak chłopiec poradzi sobie z życiem, skoro tak mało miał okazji do obcowania z nim?

Podoba mi się styl autora, to w jaki sposób prowadził narrację. Miło było przeczytać też wzmiankę o Krakowie :) Samo wydanie Księgi... również przypadło mi do gustu pod względem grafiki i doboru czcionki (okładka świetnie pasuje do treści)! Trzeba przyznać, że Gaiman ma wyobraźnię i ja na pewno na tym skorzystam - pożyczając kolejną książkę jego autorstwa. Chyba nie muszę mówić, że polecam? :)

czwartek, 29 stycznia 2015

Zakupy w s-h

Cześć!

Żeby nie było, że ostatnio tylko o książkach piszę, dziś pokażę moje najnowsze nabytki z second handu. Niestety zdjęcia są jakie są, ale mam nadzieję, że wybaczycie. Oto moje łupy:




Najbardziej zadowolona jestem z ostatniej spódnicy, choć ma pewną usterkę. Mam jednak nadzieję, że uda mi się jej jakoś zaradzić :)

środa, 28 stycznia 2015

Małe kobietki - Louisa May Alcott

Cześć!

Przed chwilą skończyłam czytać Małe kobietki autorstwa Louisy May Alcott. To pierwsza część cyklu o tej samej nazwie. Egzemplarz, który przeczytałam pochodzi z biblioteki i został wydany przez wydawnictwo Siedmioróg .
Małe kobietki zaliczaj się do klasyki literatury dziecięcej i młodzieżowej. Mimo, że ten okres mam już za sobą nie zniechęciłam się do tej książki. Widząc liczne pozytywne opinie postanowiłam i ja się z nią zmierzyć. I absolutnie nie żałuję. Wręcz jestem zachwycona :)

Pani March zostaje sama z czterema córkami, podczas, gdy jej małżonek poszedł na wojnę. Kiedyś dobrze im się wiodło, ale pan March stracił majątek pożyczając pieniądze przyjacielowi. Dziewczynki mają swoje obowiązki do spełniania i mimo, iż czasem narzekają, pani March swoim słowem nakierowuje je na właściwe ścieżki.Widać, że w tym domu mieszka miłość. Najgorsze co spotyka tę rodzinę to choroba pana domu a następnie jednej z dziewcząt. Z początku wydaje się, że to nic groźnego, jednak choroba przeistacza się w walkę na śmierć i życie.

Małe kobietki to opowieść urocza. Może niektórym wydawać się zbyt urocza, ale nie dbam o to :) Podobało mi się w niej wszystko. Pani March była bardzo mądrą kobietą i świetną matką. Każda z córek posiada inne, indywidualne cechy. Zarówno te dobre, jak i złe. Bo panny March to nie ideały. Jednak każda walczy ze "swym wewnętrznym nieprzyjacielem" i stara się poprawić, stale być lepszą. I to bardzo mi się w tej książce podobało. Jej wartość dydaktyczna jest duża. Nie chodzi o to, aby być ideałem, ale należy do dążyć do tego, aby być lepszym, pokonywać samego siebie, swoje przywary, wygodnictwo. 

Podoba mi się styl tej powieści. Szybko się ją czyta, na dodatek z ogromną przyjemnością. Polecam, nie tylko dzieciom :)

poniedziałek, 26 stycznia 2015

A lasy wiecznie śpiewają - Trygve Gulbranssen

Cześć!

Jak kiedyś już wspominałam, na urodziny dostałam 2 wspaniałe książki. Jedna jeszcze czeka na półce (ale już niedługo), zaś drugą skończyłam wczoraj w nocy (właściwie to już dziś :)). Mowa o powieści norweskiego pisarza Trygve Gulbranssena A lasy wiecznie śpiewają. W tomie znajdują się dwie części: A lasy wiecznie śpiewają oraz Dziedzictwo na Björndal.
Zacznę od tego, że wydanie tej książki bardzo mi się podoba. Twarda okładka z obwolutą, wygodnie się trzyma, czcionka w sam raz :) Do takiej książki można wracać bez obawy, że rozpadnie się w dłoniach czy, że wzrok za bardzo zmęczy się odczytywaniem drobnego druku. A swego czasu czcionka była dla mnie bardzo ważna. Teraz też zwracam na to uwagę, ale chyba w mniejszym stopniu niż dawniej.

A lasy wiecznie śpiewają to rodzinna saga, gdzie autor skupił się głównie na dwóch pokoleniach. Akcja dzieje się na dalekiej północy, w osiedlu Björndal - Dolinie Niedźwiedzi. Jest to piękna opowieść o ludziach żyjących w osiedlu wśród lasów, trochę pogardzanych przez mieszkańców równiny. O ludziach twardych, nawykłych do życia w trudnych warunkach. O ludziach prostych, ale niezwykle mądrych. Żyjących w zgodzie z przyrodą. Dla których las, rodzina i Bóg są najważniejsi. Życie wśród lasów nigdy nie było łatwe i stawiało na drodze ludzi wiele pułapek. Zarówno ojciec Dag, jak i jego syn - również Dag musieli zmierzyć się z przeciwnościami losu, ale osobami, z którymi najwięcej musieli walczyć byli oni sami. Zmaganie z życiem to tak naprawdę walka z samym sobą. Walka z chciwością, z zazdrością, rozważania na temat Boga, który był bardzo ważny w ich życiu... Walka o miłość, o przetrwanie. 

Piękna to książka i wartościowa. Mam wrażenie, że autorzy skandynawscy mają swój własny styl. Ale to co w skandynawskich kryminałach czasem mnie drażni, tutaj było jak najbardziej na miejscu. Zdania są zwięzłe, trafiają w sedno. Pada dużo pytań, na które trzeba sobie odpowiedzieć. Styl tych zdań jest idealnie dobrany do ich treści. Długo tę książkę czytałam, gdyż oprócz niej, czytałam równolegle inne. Jednak wydaje mi się, że zyskałam na tym jej dozowaniu. Mogłam się nią dłużej cieszyć i pozostawać pod jej urokiem :)

sobota, 24 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko - Thomas Hardy

Cześć!

Do tej pory nie czytałam żadnej książki Thomasa Hardy'ego. A że na jednym z blogów autorka bardzo chwaliła tego pisarza, w końcu zdecydowałam się nadrobić zaległości. Na pierwsze spotkanie wybrałam Powrót na wrzosowisko i udałam się po nią do biblioteki. jestem już po lekturze i mogę podzielić się z Wami moimi wrażeniami.
Powieść skupia się na wrzosowisku Egdon oraz jego mieszkańcach uwikłanych we własne namiętności. Jedni kochają ten surowy krajobraz, inni go nienawidzą i pragną się z niego wyrwać za wszelką cenę. Owe skrajne postawy przejawiają Clym i Eustachia. Clym wraca do domu po pobycie w Paryżu i pragnie tu pozostać. Eustachia marzy o wyjeździe a swoją szansę widzi właśnie w Clymie. Nie dostrzega, a właściwie nie chce przyjąć do wiadomości, że młody człowiek wcale nie chce opuszczać tego miejsca. Mimo miłości, która ich łączy oboje nie rozumieją się nawzajem. Rozmawiają ze sobą, mówią o swoich pragnieniach, ale jednocześnie mam wrażenie, że zupełnie siebie nie słuchają. W ogóle ich charaktery są krańcowo różne. Clym jest spokojny, oddany matce, choć potrafił być nieustępliwy. Zachowywał pogodę ducha i zadowolenie, nawet w niesprzyjających okolicznościach. Eustachia zaś była pełna namiętności, dumy, pasji, żywa, pełna pogardy dla innych, niżej od siebie stojących w hierarchii społecznej, nienawidząca wrzosowiska, czasem lekkomyślna. Czy dwoje tak różnych ludzi może się pokochać prawdziwą miłością? Czy ta miłość ma prawo przetrwać?

Poza tymi dwoma postaciami poznajemy innych mieszkańców Egdonu. Matkę Clyma, przeciwną małżeństwu syna, Tomasinę - jego kuzynkę, która wyszła za mąż za wielbiciela Eustachii. Tegoż Wildeve'a, który był rozdarty między dwie kobiety. Venna kochającego Tomasinę i dążącego do jej szczęścia,nawet kosztem swojego. Poza tym, wiecznie bojący się Christian i jego żwawy ojciec oraz grupa ludzi utrzymujących się z pracy na wrzosowisku. Cała galeria postaci, niektóre mniej ważne, inne bardziej, ale wszystkie wplecione nawzajem w swoje losy oraz niezmienny Egdon.

Na początku, jak to u mnie czasem bywa, nie wciągnęła mnie ta książka, ale z biegiem czasu, gdy autor odkrywał przede mną całą gamę uczuć i emocji, które targały bohaterami zainteresowała mnie bardzo. Uczucia te były czasem sprzeczne, ale zawsze intensywne. Nie było półśrodków. Nie lubiłam Eustachii, ale czasem ją podziwiałam, za jej niezależność, nie dbanie o opinię innych. Clym zresztą też nie był ideałem - nie widział w Eustachii kobiety, którą była, ale taką, jaką życzył sobie widzieć.

Niektóre, pozornie błahe, wydarzenia miały ogromny wpływ na ludzi i determinowały ich losy, doprowadzały do niewspółmiernych konsekwencji. Powieść nie jest sielanką. Tak jak życie. Emocje, które targały ludźmi były tak żywe, mocne. Sporo miejsca autor poświęcił opisom osobliwej przyrody Egdonu. Trzeba przyznać, że Hardy potrafił operować słowem. Chciałabym kiedyś na własne oczy zobaczyć te surowe wrzosowiska, o których potrafił pisać w ten sposób.


piątek, 23 stycznia 2015

Placek "Kasia"

Cześć!

Bardzo lubię piec, ale nie miałam ostatnio za wiele okazji do tego sympatycznego zajęcia. Będąc na Wszystkich Świętych u Rodziców wykorzystałam okazję i upiekłam Kasię - pyszne ciasto z grysikową masą i migdałową nutą. Oto przepis:

Ciasto kruche:
- 3 szklanki mąki
- 7 dag tłuszczu
- 2 i 1/2 łyżki miodu
- całe jajko + żółtko (ja zwykle to żółtko pomijam)
- płaska łyżeczka sody
- 10 dag cukru
- ok. 4 łyżki kwaśnej śmietany

Z podanych składników zagnieść ciasto, podzielić na 3 części i upiec na złoty kolor (ok.20 min) na dece wysmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tartą lub grysikiem.

Masa grysikowa:
- 1 i 1/2 szklanki mleka
- 6 łyżek grysiku
- 15 dag cukru
- 15 dag margaryny
- olejek migdałowy

Z mleka, kaszy i cukru ugotować grysik. Gdy przestygnie utrzeć z margaryną i olejkiem.

- powidło lub dżem (ja daję zwykle z agrestu lub czerwonej porzeczki - dobrze, gdy jest lekko kwaskowaty, wtedy świetnie równoważy słodycz masy grysikowej)
- cukier puder do posypania

ciasto-powidło-ciasto-masa grysikowa-ciasto-cukier puder
Najlepiej odczekać trochę przed krojeniem tego ciasta, aby zmiękło, bo może się łamać.

wtorek, 20 stycznia 2015

Hadżi Murat - Lew Tołstoj

Cześć!

Swego czasu w czeluściach starej domowej biblioteczki odkryłam krótką książeczkę autorstwa Lwa Tołstoja Hadżi Murat. Nie ciągnęło mnie do niej jakoś specjalnie, ale gdy przeczytałam Annę Kareninę doszłam do wniosku, że Tołstoj wielkim pisarzem był i chętnie zapoznam się z innymi tytułami. Zwłaszcza, że w wyżej wspomnianej biblioteczce, znajduje się również Wojna i pokój oraz Opowiadania o miłości tegoż autora. Tylko muszą grzecznie poczekać na swoją kolej :)
Jak widać książka jest "nieco" sfatygowana. Nic dziwnego - została wydana w 1954 roku, więc ma prawo taka być :)
Tołstoj opowiada nam historię Hadżi Murata - postaci historycznej, jednego z wodzów górali kaukaskich w XIX wieku. Akcja rozgrywa się na przełomie lat 1851/1852 kiedy to wspomniany wódz przechodzi pod "opiekę" Rosjan i oferuje im swoje usługi w zamian za uratowanie jego rodziny z rąk Szamila - dawnego kamrata. Okazuje się to nie takie łatwe, więc Hadżi Murat obmyśla jak wziąć sprawy w swoje ręce. Jak można się domyślać historia nie ma szczęśliwego zakończenia, choć wszystkich szczegółów się nie dowiadujemy (Tołstoj skupia się na postaci wodza, nie wiemy jaki był późniejszy los jego rodziny).

Trudno mi się odnieść do tej książeczki. Tematyka, którą porusza nie jest łatwa. Teraz też Kaukaz nie jest najbezpieczniejszym miejscem, również teraz jest tam niespokojnie, a Rosja nadal ma imperialne zapędy, jednak ta tematyka nie jest mi aż tak bliska. Polityka i wojny (również religijne) to nie mój konik. Jednak autorowi udało się mnie zainteresować na tyle, że byłam ciekawa jak to się skończy, choć - przyznaję - nie wszystko było dla mnie klarowne. Jednak Anna Karenina to zupełnie inny świat :)

Zwróciłam jeszcze uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze: wprowadzenie. Narrator podczas drogi do domu napotyka oset, który został przejechany przez wóz i, mimo, że był okaleczony, jednak próbował się podnieść. Właśnie ten oset przypomniał mu pewną kaukaską historię... Muszę przyznać, że moim zdaniem, to bardzo piękne, wręcz poetyckie porównanie. Z mojego opisu może tego nie widać, ale czytając pierwsze karty opowiadania zrozumiecie o co mi chodzi. Po drugie: autor zawarł w swojej książeczce krytykę cara Mikołaja. Szczególnie bliski był dla mnie fragment, który prezentuję poniżej*. Właśnie przez tą krytykę (jak podaje krótka informacja na końcu książki) cenzura carska dokonała pewnych skreśleń. Książka nie jest długa, mój egzemplarz ma około 140 stron, więc myślę, że miłośnicy Tołstoja mogą po nią sięgnąć, jednak ze względu na tematykę nie każdemu może się spodobać.
 * fragment pochodzi z książki Hadźi Murat Lwa Tołstoja, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1954, s.87

niedziela, 18 stycznia 2015

Po drugie dla forsy - Janet Evanovich

Cześć!

Przez Wasze blogi przewijało się od czasu do czasu nazwisko Janet Evanovich i zwykle w pozytywnym kontekście. Dlatego byłam ciekawa serii o Stephanie Plum, łowczyni nagród. Niestety, w mojej bibliotece nie było pierwszego tomu, ale co tam. Był drugi :)
Stephanie Plum, jak już wspomniałam, to łowczyni nagród. Pracuje dla swego kuzyna i zwykle zajmuje się mniejszymi sprawami. Teraz jednak musi odnaleźć i odstawić do aresztu Kenny'ego Manuso, który nie stawił się w sądzie. Sprawa wydaje się prosta, jednak z biegiem czasu coraz bardziej się komplikuje, pojawiają się nowe postacie a sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna. Zwłaszcza, że Stephanie zaczyna dostawać różne części ciała, hmmm... bez reszty właściciela. Przy okazji z zakładu pogrzebowego giną trumny a z wojskowej bazy ktoś ukradł broń. W tej zagmatwanej sprawie naszej łowczyni pomaga policjant Joe Morelli a także tajemniczy "Leśnik". Nie wspominając o babci Mazurowej, która jest rewelacyjna!

Po drugie dla forsy to kryminał z przymrużeniem oka. Stephanie jest specyficznym łowcą nagród, nie da się ukryć, ale nie da się jej nie polubić. Zwłaszcza, że sama widzi swoje, hmmm... braki. Polubiłam też Joe, który najwyraźniej czuje miętę do pani Plum. Zaś babcia Mazurowa jest bezkonkurencyjna. Czyta się szybko i przyjemnie, choć nie obyło się bez wpadki, ale nie będę mówić o co chodzi, bo musiałabym nieco odsłonić fabułę. W każdym razie, jako relaks po ciężkim dniu się sprawdzi :) Seria o Stephani Plum ma teraz odświeżoną szatę graficzną, mnie się jeszcze stara trafiła (nowe wydanie ma tytuł Po drugie dla kasy). Myślę, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z tą dzielną kobietką. Polecam :)

piątek, 16 stycznia 2015

Zakupy, zakupy :)

Cześć!

Wczoraj miałam wolny dzień, więc wykorzystałam go na zrobienie zakupów, głównie ubraniowych. Część spodni, które mam już się podniszczyły, więc chciałam jakieś kupić. Przy okazji muszę przyznać, że nie lubię mierzyć spodni. W ogóle nie przepadam za przymierzaniem ubrań, zwłaszcza zimą, gdy jest więcej ubrań do ściągnięcia :) Poza tym irytuje mnie fakt, że niektóre ciuchy na wieszakach wyglądają świetnie, a gdy je założę nie leżą tak jak powinny. Ale dość o tym. Oto moje łupy:
- odżywka do włosów zawsze się przyda. A ta miała ładne opakowanie i byłam jej ciekawa. No co?? :D
- mój stary portfel dokonał żywota - zepsuł mu się zamek; musiałam więc sprawić sobie nowy. Szkoda, bo do tamtego byłam przywiązana. Ale ten też mi się podoba, zdjęcie trochę przekłamało kolor. Jest zwyczajnie czerwony :)
- spodnie i bluzka - jestem z nich bardzo zadowolona. Spodnie, jak zwykle, trzeba skrócić :)

Oprócz tego kupiłam spinki do włosów i trochę bielizny, ale tego już pokazywać nie będę :D


środa, 14 stycznia 2015

Herkules Piorot w akcji - Morderstwo w Boże Narodzenie

Cześć!

Był czas, że chętnie sięgałam po kryminały Agathy Christie, jednak już dość dawno nie miałam z nią do czynienia. Będąc ostatnio w bibliotece stwierdziłam, że chętnie przypomnę sobie styl Królowej Kryminału i pożyczyłam Morderstwo w Boże Narodzenie - adekwatnie do kończącego się okresu bożonarodzeniowego.
Simeon Lee, senior rodu, miał barwne życie. Nie był aniołem, kochał kobiety i przygody, pomnażał swój majątek. U schyłku życia postanowił zebrać wokół siebie rodzinę, jednak nie po to by na nowo umocnić więzy, raczej obserwować i szczuć nawzajem na siebie poszczególnych jej członków. Gdy staruszek zostaje zamordowany, policja ma poważny problem z dojściem do rozwiązania. Na szczęście w pobliżu przebywa nasz słynny detektyw - Herkules Poirot, który jak zwykle musi uruchomić swoje szare komórki.

Książeczka jest dość krótka, przeczytałam ją dość szybko. Jak to zwykle u Christie bywa, każdy coś ukrywa, nie wszyscy zaś są tymi za kogo się podają. Intryga jest ciekawie skonstruowana, ciężko orzec kto zabił i w jaki sposób tego dokonał. Jednak nasz niezawodny detektyw, jak zwykle, dojdzie prawdy. Przyznam, że zakończenie nieco mnie zaskoczyło. Lubię kryminały Agathy i na pewno sięgnę po jeszcze. Kto jeszcze nie zna książek pani Christie niech niezwłocznie po nie sięgnie - warto :)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Randka z Thorinem, czyli Hobbit: Bitwa Pięciu Armii

Cześć!

W niedzielę udałam się do kina na ostatnią część Hobbita: Bitwę Pięciu Armii. Odczekałam swoje, bo wolałam iść do artkina na film z napisami (nie cierpię dubbingu), w nieco bardziej kameralnej atmosferze. Bałam się, że będzie tłok, ale nie. Ci co mieli obejrzeć ten film, już go widzieli wcześniej, więc sala nie była nawet wypełniona. W to mi graj, nie lubię tłoku. 
Źródło: Filmweb

Na początku był pewien zgrzyt, bo ktoś usiadł na moim miejscu. Jednak nie "fuczałam", bo było tyle miejsc, że mogłam wybrać inne. Film był w technologii 3D. Pierwszy raz widziałam taki film. Troszkę się obawiałam, (bo jestem krótkowidzem) jak założę jedne okulary na drugie, ale nie było tak źle :)

Krótko o fabule. Bard ratuje ludzi przed smokiem i kieruje ich w stronę Samotnej Góry. Thorin zapada na smoczą chorobę. toczy go żądza bogactwa. Łamie słowo dane ludziom i barykaduje się w Górze. Na miejsce przybywają też oddziały elfów i krasnoludów a z północy nadciągają siły zła. Czy Thorin zostanie całkowicie opanowany przez pragnienie złota? Czy będzie przyglądał się jak jego bracia giną? Cóż uczyni Bilbo?
Pomimo tego, iż film bardzo mi się podobał, miał kilka niedociągnięć. O Legolasie pokonującym prawo grawitacji nie będę wspominać, bo wszyscy o tym piszą. Moją uwagę zwróciły te ogromne podziemne stworzenia, które pojawiły się, postraszyły, zrobiły parę dziur w ziemi i znikły. Czy ktoś wie jaki one w zasadzie miały cel? Co do samej bitwy to mam wrażenie, że jakoś tak nagle się urwała. Wiem, że skupiono się na poszczególnych ujęciach walki Thorina z Azogiem, Legolasa czy Tauriel, a w tle ta bitwa jakoś tam trwała, ale potem jakoś tak wszystko znikło, orki się wycofały, nawet nie wiem kiedy. 

Przejdźmy do pozytywów. film nakręcono z wielkim rozmachem. Zdjęcia były przepiękne!!! Ujęcia wspaniałe. Bilbo bardzo mi się podobał. Krasnoludy także. Thorin ogarnięty szaleństwem nie wzbudzał sympatii, ale gdy oprzytomniał pokazał co naprawdę znaczy być Królem! W ogóle bardzo lubię Richarda Armitage (stąd w tytule wzięła się randka - nie odmówiłabym, gdyby mnie zaprosił :D). Barda bardzo polubiłam, ponieważ chciał uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. Poza tym sposób w jaki walczył o swoje dzieci był wzruszający! W ogóle film trzymał w napięciu. W sumie szkoda, że to już ostatnia część i pewnie pożegnanie ze Śródziemiem. Pociecha w tym, że na pewno kiedyś wrócę, zarówno do filmów, jak i do książek. Tolkien wykreował tak wspaniały świat, że nie sposób o nim zapomnieć. A i Jackson dał z siebie wiele. Jednym słowem - polecam.

niedziela, 11 stycznia 2015

Zimowy hit do pielęgnacji rąk

Cześć!

Dziś będzie kosmetycznie. Skóra moich dłoni jest wymagająca, zwłaszcza zimą. Ostatnio borykałam się z niemałymi problemami. Dłonie były zaczerwienione, po użyciu kremu piekły, widać było czerwone punkciki. Wszystko to było uciążliwe i wyglądało nieestetycznie. Używałam różnych kremów, ale niewiele mi pomogły. Będąc w aptece zobaczyłam promocję na krem Oillan med+ ochronny krem do rąk, formuła polarna. Zawiera glicerynę, mocznik i witaminę E. Zapłaciłam za niego 4,99 zł. 
Opakowanie jest całkiem ładne, estetyczne, utrzymane w biało-niebieskiej tonacji z nutą żółtego. Pojemność to 50 ml. Tubka jest odkręcana. Szkoda, że nie ma zatrzasku, ale w sumie to wszystko jedno. Kosmetyk należy zużyć w ciągu pół roku po otwarciu. Krem ma konsystencję, która mnie przywodzi na myśl przezroczystą maść. Dobrze się rozsmarowuje, nie trzeba jej dużo użyć. Zapach jest ładny, delikatny. Pozostawia na dłoniach film, po chwili mam uczucie jakby nieco wilgotnych dłoni. Nie jest to jednak jakoś bardzo uciążliwe, gdyż wszystko wynagradza mi DZIAŁANIE! Po pierwsze skóra po użyciu kremu nie piekła! To już wielki plus. Po drugie mam wrażenie (może przez ten film?), że dłonie faktycznie są chronione. Po trzecie skóra nadal jest trochę zaczerwieniona, ale jest o wiele lepiej niż było. A używam go dopiero od kilku dni. Może to za wcześnie, żeby wydawać opinię, ale jestem z niego bardzo zadowolona i polecam go wszystkim, którzy mają problem ze skórą dłoni, zwłaszcza zimą!

piątek, 9 stycznia 2015

Radca stanu - Boris Akunin

Cześć!

Lubię od czasu do czasu przeczytać jakiś kryminał retro. Mam ogromny sentyment do serii Borisa Akunina o Eraście Fandorinie, a że dawno już nie czytałam o przygodach mojego ulubionego rosyjskiego urzędnika do specjalnych poruczeń postanowiłam sięgnąć po Radcę stanu. Książka ta jest już siódmą z cyklu o Fandorinie.
Tym razem Erast Pietrowicz musi stawić czoło organizacji terrorystycznej o nazwie Grupa Bojowa, która wykonuje wyroki na wysokich urzędnikach. Gdy na terenie naszego detektywa dochodzi do zabójstwa generała-adiutanta Chrapowa Fandorin rusza do akcji. Władza zwierzchnia decyduje jednak wysłać do Moskwy pułkownika Pożarskiego (bardzo energiczną personę, która już raz wywinęła się z zamachu na swoją osobę), by koordynował akcję. Sytuację komplikuje fakt, że Grupa Bojowa ma tajemniczego informatora, co oznacza, że w szeregach ochrany czy żandarmerii czai się zdrajca. 

Fabuła jest ciekawie skonstruowana. Widzimy co porabia Fandorin, by za chwilę przenieść się do mieszkania, gdzie ukrywa się Grin ze swoją świtą. Mamy więc okazję poznać nie tylko punkt widzenia prawa, ale także rewolucjonistów. 

Muszę przyznać, że Fandorina bardzo lubię. Jest osóbką ambitną, łatwo urazić jego miłość własną (ale potrafi się do tego przyznać), ma słabość do pięknych kobiet i, mimo swej błyskotliwości, nie wszystko przychodzi mu łatwo. Jednak ma też swoją dumę, swój kodeks moralny, którego się trzyma. Pokazuje to dobitnie ostatnia scena. 

Powiem szczerze, że trochę współczułam Grinowi. Możecie spytać - jak to, przecież to terrorysta?! Owszem, popełnia okropne czyny i nie mam zamiaru ich usprawiedliwiać, a wręcz je potępiam! Jednak walczył za coś w co wierzył a okazało się, że był tylko pionkiem. Myślę, że zakończenie jego wątku było dobrane jak najlepiej. 

Kryminały Akunina nie są może najwyższych lotów, ale stanowią miłą rozrywkę, dlatego chętnie do nich wracam co jakiś czas. No i, jak wspomniałam, lubię Erasta Pietrowicza :)

środa, 7 stycznia 2015

Pierwsza lektura w 2015 roku - Rebeka - Daphne de Maurier

Cześć!

Pierwszą książką, którą przeczytałam w nowym roku była Rebeka autorstwa Daphne de Maurier. Kiedyś czytałam Zatokę Francuza i z tego co pamiętam wywarła na mnie korzystne wrażenie. Mój egzemplarz Rebeki kupiłam w zeszłym roku w antykwariacie za 9 zł. 
Książka opowiada historię młodej, niezamożnej dziewczyny (nie znamy jej nazwiska, trochę dziwny zabieg według mnie; dopiero po zamążpójściu dowiemy się jej miana po mężu), która poznaje bogatego wdowca. Zakochuje się w nim i zostaje jego żoną. Po pewnym czasie po ślubie postanawiają wrócić do rodzinnej posiadłości męża - Maxima de Wintera (piękne nazwisko :)). Młoda kobieta jest nieśmiała, wystraszona, nie wie jak się zachować. Między małżonkami jest jedna istotna bariera - wspomnienie pierwsze, zmarłej żony de Wintera. Okazuje się, że Maxim żywił zgoła inne uczucia do pierwszej, jak i drugiej żony, zaś pewna zaistniała sytuacja sprawi, że młoda mężatka musi szybko dorosnąć i stawić czoło niespodziewanej rzeczywistości. Dość tajemniczo to brzmi, prawda?

Muszę przyznać, że książka nieco mnie zaskoczyła. Nie do końca wiedziałam chyba czego się spodziewać. Niektórych rzeczy mgliście się domyślałam, jednak niektóre zwroty akcji były dla mnie zaskoczeniem. Powieść ma w sobie tajemniczą kryminalną zagadkę, ciekawe postacie - czasem oddane, jak Frank, czy nieco demoniczne, jak pani Danvers. Poza tym ukazuje życie ówczesnej arystokracji. Służba w domu, bale, rozmowy o niczym. Także tajemnice i pozory. Wszystko to tworzy swoistą mieszankę. Książka jest ciekawa, choć początek nieco mi się dłużył, a nasza bohaterka irytowała mnie swoją postawą. Była niedoświadczona i czasem zachowywała się bardzo dziecinnie.

Jeszcze się pochwalę kolejnym prezentem urodzinowym, którym jestem zachwycona! A oto i on:
 

sobota, 3 stycznia 2015

Tajemnica domu na wzgórzu

Cześć!

Jeszcze w zeszłym roku rozpoczęłam oglądać miniserial produkcji BBC z 1996 roku Tajemnica domu na wzgórzu. W Nowy Rok zakończyłam seans i teraz chcę opisać wrażenia. Serial powstał na podstawie powieści Anne Brontë Lokatorka Wildfell Hall. O książce pisałam tutaj
Źródło: Filmweb

Do opuszczonej posiadłości Wildfell Hall wprowadza się wdowa z synem. Nie utrzymuje wielu kontaktów z sąsiadami co rodzi pewne plotki. Plotki owe bardzo złoszczą ziemianina Gilberta Markhama, który zaprzyjaźnia się z Helen. Okazuje się, że kobieta ma za sobą przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć.

W stosunku do książki serial jest nieco zmieniony. Pewne wątki zostały wręcz odwrócone, niektóre pominięte. Nie przeszkadzało mi to jednak tak bardzo. Cieszę się, że od przeczytania książki nie minęło dużo czasu, gdyż mogłam porównać obydwie wersje. Podobała mi się gra aktorska Tary Fitzgerald i Toby'ego Stephensa (odkryłam go oglądając Jane Eyre i polubiłam bardzo). Helen musiała być silną kobietą, żyjącą jednak w ciągłym strachu i żyjącą na uboczu. Gilbert zaś był czasem tak irytujący jak w książce, choć dla Toby'ego Stephensa chyba bardziej go polubiłam w ekranizacji :) Trochę mnie drażnił jego stosunek do rodziny, a w zasadzie do siostry, która chciała go zrozumieć czy pocieszyć a on ją odtrącał (przynajmniej ja tak to widzę). Myślę, że ich postacie zostały dość wiernie oddane. Nie podobała mi się natomiast za bardzo postać małego Artura. Jakoś nie mogłam się do tego dzieciaka przekonać :) Rupert Graves, grający pana Huntingdona również podobał mi się w swojej roli. Tzn. podobała mi się jego gra. Jego postać była antypatyczna, egocentryczna, czasem wręcz demoniczna i taki właśnie powinien być. Mam wrażenie, że w całej tej swojej postawie Artur nie był całkiem szczęśliwy. Nawet powiedziałabym, że lekko zagubiony. Nie oznacza to, że go polubiłam i go tłumaczę. Współczuję Helen takiego męża.

Nie jest to lekki i przyjemny film. Ma w sobie jednak tę wiktoriańską rysę, która wciąga! Dla gry aktorskiej, kostiumów i klimatu warto obejrzeć. Myślę jednak, że lepiej najpierw przeczytać książkę z powodu tych zmienionych wątków. Poza tym lepiej będziemy się orientować w sytuacji, z powodu przeskoków w czasie.

czwartek, 1 stycznia 2015

Podsumowanie grudnia i roku 2014

Cześć!

Wszystkiego najlepszego w nowym roku!!!

Kolejny miesiąc za nami. Ba, kolejny rok jest już tylko wspomnieniem... Żyjecie jeszcze po Sylwestrze? :D Ja postanowiłam dziś opublikować podsumowania.

Podsumowanie grudnia:
1. Skończyłam zaczętą w listopadzie Koronę śniegu i krwi - absolutnie fantastyczna książka! Oprócz tego przeczytałam 7 książek.
2. Obejrzałam 3 filmy i jeden odcinek serialu Tajemnica domu na wzgórzu (na podstawie Lokatorki Wildfell Hall).
3. Wygrałam książkę Ewy Stachniak - Katarzyna Wielka. Gra o władzę.
4. Grudzień to miesiąc moich urodzin :) Dziękuję jeszcze raz za pamięć :)
5. Święta spędziłam w rodzinnym domu. 

A teraz czas na podsumowanie roku 2014!
1. Wyzwanie 52 książki w 52 tygodnie zakończyłam pełnym sukcesem. Przeczytałam w tym roku 81 książek. Nie będę zamieszczać listy -  jeśli kogoś ciekawi to po prawej znajduje się link do mojego konta na portalu Lubimy Czytać.
2. Wizytę u okulisty zaliczyłam.
3. Podobnie jak dentystę. Teraz pasowałoby się wybrać na kontrolę...
4. Wyjechałam na krótki urlop do Wrocławia.
5. Dołączyłam do akcji Stare, dobre czasy.
6. Zaprosiłam rodziców na wypad do skansenu i obiad w restauracji.
7. Kreski na powiece jak nie umiałam zrobić, tak dalej nie umiem :)
8. Co do ogarniania finansów i garderoby to kiepsko z tym :)
9. Obejrzałam 21 filmów, półtora sezonu serialu Arrow, serial Północ i południe, 3 odcinki Przyjaciół i pierwszy odcinek Tajemnicy domu na wzgórzu.
10. Co do pielęgnowania znajomości było raz lepiej, raz gorzej. Muszę nad tym popracować :)
11. Byłam w kinie pierwszy raz od dawna na filmie Za jakie grzechy, dobry Boże? i raz w teatrze na spektaklu Mayday.
12. Napisałam w 2014 roku 145 postów :)
13. Odwiedziłam kilka fajnych miejsc i wygrałam kilka książek w konkursach :)

Wrocław :)
Karpacka Troja