Cześć!
O Trafnym wyborze czytałam sporo pozytywnych recenzji, więc nie
pozostało mi nic innego, jak skonfrontować te opinie z rzeczywistością. Od razu
mówię, że z Harrym Potterem nie ma ona absolutnie nic (w sensie tematycznym)
wspólnego.
Książka rozpoczyna się dość
tragicznie – nagłą śmiercią Barry’ego Fairbrothera,
człowieka, którego jedni nienawidzili, inni zaś kochali. Był radnym pochodzącym
z dzielnicy zwanej Fields, która od kilkudziesięciu lat jest kością niezgody w
miasteczku. Zostawił pogrążoną w żałobie żonę oraz dzieci, jak również oddanych
przyjaciół. Jego śmierć jest katalizatorem, który poruszy lawinę wydarzeń,
nawet wśród ludzi, którzy pozornie nie mieli z nim nic wspólnego.
Nie będę streszczać fabuły, bo
jest dość skomplikowana, zresztą mijałoby się to z celem. Pochylmy się jednak
nad tym co w tej książce jest takiego wyjątkowego. Po pierwsze – mnogość postaci,
każda w jakiś sposób połączona z innymi tworząc małomiasteczkowe społeczeństwo.
Każda z nich nie jest jednoznaczna, jest po prostu bardzo ludzka, bardzo
prawdziwa, aż do bólu. Po drugie tematy poruszane w powieści są naprawdę ważne,
ale równie szerokie: przemoc domowa, narkotyki,
bieda, seks, poszukiwanie własnej tożsamości, bunt, niezrozumienie… Wszystkie
wątki świetnie się uzupełniają i tworzą obraz całej społeczności Pagford.
Przyznam, że na początku nie
czytało mi się ją łatwo, ale z czasem wciągnęłam się tak bardzo, że skończyłam
ją grubo po północy, bo chciałam się dowiedzieć jak autorka zakończy tą
historię. Polecam! Tylko jeszcze raz przypominam – nie szukajcie w niej Harrego
Pottera.