niedziela, 26 listopada 2017

Zagadka w bieli - J.Jefferson Farjeon

Cześć!

Pozostajemy w sferze klimatycznych kryminałów. Tym razem przeczytałam kryminał retro, którego akcja rozgrywa się pod koniec lat trzydziestych ubiegłego wieku w Święta Bożego Narodzenia (już zaczynam wprowadzać się w klimat, choć do Świąt jeszcze prawie cały miesiąc).
 
Źródło: Lubimy Czytać
W Wigilię mnóstwo ludzi podróżuje, aby w ten szczególny wieczór zasiąść do świątecznego stołu wraz z najbliższymi.Nasi bohaterowie znajdują się w pociągu, który utknął w śnieżnej zaspie. Nie wiadomo ile potrawa opóźnienie, więc część pasażerów decyduje się wysiąść z pociągu i dotrzeć do równoległej linii kolejowej (co moim zdaniem nie było najmądrzejsze, jak się nie zna terenu i w zamieci śnieżnej na dodatek). W każdym razie wyruszają w drogę i oczywiście nie docierają do stacji. Udaje im się za to trafić do domu (zwanego, jak się później dowiedzą, Domem w Dolinie), gdzie zastają otwarte drzwi, ciepło rozpalonych kominków oraz gotującą się na kuchni wodę do zaparzenia herbaty. Wspaniałe powitanie dla zmarzniętych wędrowców! Jednakże dom ten budzi ich niepokój, bowiem... nikogo w nim nie ma! Co się stało z gospodarzami? Dlaczego w kominkach napalono, a nigdzie nie ma żywego ducha? Dlaczego portret na kominku wygląda tak jakby był żywym obserwatorem (uczestnikiem?) zdarzeń? Na te i inne pytania będą szukać odpowiedzi śnieżni wędrowcy na czele z panem Maltby'm - zajmującym się na co dzień parapsychologią i okultyzmem. czy nieznane siły wzięły we władanie cichy, spokojny dom?

Zagadka w bieli to bardzo przyjemny kryminał. Na początku obawiałam się tego okultystycznego wątku, bo po prostu nie lubię takiej tematyki w powieściach, ale okazało się, że niepotrzebnie. Motyw ten został potraktowany w bardzo odpowiedni i wyważony sposób, więc nie odebrał mi w żadnym stopniu przyjemności z czytania. Przyznam, że byłam bardzo ciekawa jak autor poradzi sobie z rozwinięciem wątku opuszczonego domu, gdzie na kominku płonie ogień a herbata jest gotowa do zaparzenia. Całość sprawia niesamowite, jakby nierzeczywiste wrażenie. Uroku książce dodają postaci, które są przedstawione w ten specyficzny sposób jaki charakteryzuje powieści retro. trochę przypominał mi styl Agathy Christie. Każda osoba jest potraktowana w indywidualny sposób, ma swoje charakterystyczne cechy np. Lydia jest osóbką energiczną i zaradną, przy czym ma zasady (podliczanie kosztów za korzystanie z czyjegoś domu) zaś Jesse jest bardziej pospolita, choć na swój sposób atrakcyjna. No i jest medium :) Ciekawą postacią jest sam pan Maltby, który swoją tajemniczością i profesją budzi zainteresowanie. Czasem tylko dialogi nieco kulały, choć to może świadomy zabieg autora? chodzi mi o to, że czasem bohaterowie nie do końca mogli się zrozumieć :D

Podobał mi się kierunek, w którym poszedł autor. Stopniowo odkrywamy co się wydarzyło i z zaskoczeniem stwierdzimy, że źródła obecnej sytuacji musimy szukać wiele lat wstecz. W każdym razie gorąco polecam lekturę, zwłaszcza wielbicielom kryminałów retro.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Agatha Raisin i ciasto śmierci - M.C.Beaton

Cześć!

Nie wiem czy pamiętacie, ale jakiś czas temu dość popularne były lekkie kryminalne serie, które można było kupić z gazetami lub osobno. Do takich serii należy Agatha Raisin i ciasto śmierci - pierwszy tom cyklu. Trochę niemądra jestem... Mam w domu sporo książek do przeczytania. Oprócz tego chętnie odwiedzam bibliotekę (nawet dziś byłam i przywlokłam dwie kolejne powieści). A jednak będąc u koleżanki wysępiłam pożyczyłam kolejne... A potem się dziwię, że nie mogę się z tych moich książek wygrzebać, ech...Ale wracając do meritum...
Agatha Raisin to pani po pięćdziesiątce, rekin branży public relations, która postanowiła przejść na emeryturę. Sprzedaje swoją firmę, kupuje zaś wymarzony domek na angielskiej prowincji. Kobieta jest dość specyficzną osóbką. Nie możemy jej zrzucić zbytniej empatii :) Aby osiągnąć sukces Agatha musiała być twarda i nieustępliwa. Te cechy niestety nie zjednują jej sympatii ludzi z wioski. Aby wkupić się w ich łaski pani Raisin postanawia wziąć udział w konkursie wypieków. Cóż jednak zrobić jeśli nie umie się piec ani gotować? Agatha wychodzi z opresji kupując gotowe ciasto. Nie przypuszcza jednak, że będzie ono przyczyną ogromnych kłopotów. Po zjedzeniu ciasta umiera bowiem sędzia zawodów - pan Cummings-Browne! Agatha ma pewne podejrzenia i bierze sprawy w swoje ręce, oczywiście ściągając sobie na głowę jeszcze większe kłopoty. całe szczęście, że prowadzący sprawę policjant darzy ją sympatią :) Tylko czy to wystarczy by wyjaśnić sprawę?

Agatha Raisin i ciasto śmierci to miły, lekki kryminalik utrzymany w starym stylu, choć osadzony w czasach współczesnych. Z samego tytułu oraz treści (Raisin jest wielbicielką kryminałów Christie) może budzić skojarzenia z Agathą Christie, choć moim zdaniem to jednak nie ta liga :) Agatha jest dość specyficzną, nieco jędzowatą osóbką (praktycznie od razu zdobywa sobie wroga w osobie sąsiadki). Przy tym jest samotna i szuka swojego miejsca w społeczności. Może wzbudzić współczucie czy nieco sympatii, ale nie tyle ile postać młodego policjanta Billa Wonga, który jest najfajniejszą (moim zdaniem) postacią książki.

Powieść czyta się szybko, całkiem miło, choć czuję, że nie zapadnie mi ona w pamięć i szybko o niej zapomnę. Ot, czytadełko na jeden wieczór, dla relaksu. Raczej nie sięgnę po kolejne części, ale też nie żałuję czasu spędzonego na angielskiej wsi w towarzystwie Agathy Raisin :)

sobota, 18 listopada 2017

Róża. Obrazy i słowa - Roma Ligocka

Cześć!
Z Romą Ligocką miałam styczność już wcześniej, jeszcze w czasach przed założeniem bloga. Podobała mi się twórczość pisarki, ale przez dłuższy czas do niej nie wracałam. W zasadzie to trochę przez przypadek trafiłam na tę książkę - pasowała mi do wyzwania i ją wzięłam :)
Źródło: Lubimy Czytać
Róża. Obrazy i słowa to w zasadzie album łączący harmonijnie te dwa środki wyrazu. Wielbiciele malarstwa i rysunku będą mieli na czym oko zawiesić. ja się na tej dziedzinie sztuki nie znam zbyt dobrze a jeśli już to preferuję inny styl, ale muszę przyznać, że malarstwo Romy Ligockiej zrobiło na mnie wrażenie. Nie wiem czy tylko mnie się tak wydaje, ale z jej obrazów bije melancholia, smutek... Duże oczy, duże usta, w których znać zmęczenie? Jak dla mnie w tych rysunkach jest zawarty ciężki los Żydów, ich tułaczka, łagodna rezygnacja, zmaganie się z ostracyzmem przed wybuchem wojny, wyobcowanie...To tylko moja interpretacja, poparta w moim mniemaniu prozą autorki.

Bo w zapiskach Romy Ligockiej też dominuje melancholia. Najprawdopodobniej to przeżyta we wczesnym dzieciństwie wojna, Holocaust (Ligocka jest z pochodzenia Żydówką)- rzeczy, których dziecko nigdy nie powinno oglądać - sprawiły, że autorka nosi w sobie ogromne pokłady smutku, samotności, wyobcowania. Mam wrażenie jakby Ligocka była bezdomna. I nie chodzi o dach nad głową tylko o swoje miejsce na ziemi. O potrzebę kochania i bycia kochaną? Bycia potrzebną. 

Z kart tej książki-albumu wyłania się obraz osoby, kobiety wrażliwej, mocno odczuwającej, noszącej w sobie niezasklepione rany, bolesne wspomnienia, które rzucają cień na jej całe późniejsze życie. Z takim bagażem doświadczeń trudno normalnie żyć. Ciężko żyć ze świadomością co jeden człowiek może zrobić drugiemu. I to w imię czego? Domniemanej wyższości ras? Melancholijna, ale warta uwagi lektura.

czwartek, 16 listopada 2017

Krew i stal - Jacek Łukawski

Cześć!

Od pewnego czasu rzucało mi się w oczy nazwisko Łukawski i jego cykl o Martwej Ziemi. Kusiło mnie, zwłaszcza, że czytałam całkiem niezłe recenzje. W końcu pożyczyłam pierwszy tom w bibliotece (drugiego jeszcze nie mają, o zgrozo!). 
Źródło: Lubimy Czytać
Krew i stal to pierwszy tom cyklu Kraina Martwej Ziemi. Jest to seria łącząca klasyczne fantasy z mitologią słowiańską - coś co rzadko się u nas spotyka. W zasadzie to Wiedźmin, może powieści Dardy, ale to już bardziej horror. Chyba, że ja więcej nie kojarzę, a są takie. jeśli tak podrzućcie tytuły :) W każdym razie Krew i stal to debiut Jacka Łukawskiego. Tu od razu stwierdzę, że debiut całkiem udany :)

Król Wondettel jest umierający, do królestwa zjeżdżają zalotnicy do jego jedynej córki, księżniczki Azure. Na wschodzie zaś dzieją się niepokojące rzeczy. Martwica, która sto pięćdziesiąt lat wcześniej, w wyniku zderzenia potężnych czarów objęła tereny na wchód od Simare, zaczyna zanikać i tracić swą moc. Arthorn otrzymuje od doradcy króla ważne zadanie. Ma wyruszyć przesmykiem przez Martwicę i dotrzeć do świątyni Estel, aby odnaleźć tam ważne przedmioty oraz sprawdzić co stało się z poprzednią drużyną, która nie powróciła z wyprawy. Nikt nie wie co ich tam czeka, nawet Arthorn. Jednak to co tam zobaczyli, z czym musieli się zmierzyć, przeszło ich wyobrażenia. czy zdołają powrócić do Wondettel? Czy wypełnią zadanie? Jest ono tym trudniejsze, że gdzieś tam czai się zdrajca...

Podobała mi się historia, którą przedstawił autor. Idea Martwicy to pewne novum, choć mnie przypomina niebezpiecznie zrzucenie bomby atomowej - choć nie do końca jednak. W każdym razie pomysł ciekawy i niebanalny. O bohaterach tej opowieści nie dowiadujemy się wszystkiego. Prym wiedzie z pewnością Arthorn, o którym wiemy nieco o jego przeszłości,a le to raczej urywki. Myślę, że więcej dowiemy się w następnych tomach. Bo Krew i stal to tylko wstęp. Czytałam gdzieś, że są planowane trzy tomy i to widać, że pierwszy to tylko początek. Bowiem zostawia nas z wieloma pytaniami, pewnych spraw tylko dotyka, nie wiemy co się dalej stanie, jak się sprawa rozwinie. W zasadzie autor zostawił nas w takim momencie, że nasza ciekawość może zostać zaspokojona tylko sięgnięciem do drugiego tomu :)

Przyznam, że czuję się trochę zagubiona w tych wszystkich intrygach, ale liczę, że kolejne części cyklu nieco rozjaśnią mi w głowie. Podobnie miałam przy Wiedźminie zresztą - za dużo intryg :) Natomiast podobało mi się wprowadzenie typowo słowiańskich stworów typu dziwożony, utopce itp. Krew i stal, jak sama nazwa wskazuje to dość krwawe fantasy, ale tego akurat wymaga konwencja, w której stronę poszedł autor. Chciałabym przeczytać kolejne części, by poznać losy Arthorna i dowiedzieć się czy wyszedł cało z opresji, w którą na końcu wpakował go Łukawski :) Czy uda mu się ocalić królestwo? Oto pytanie, na które odpowiedzi muszę poszukać w kolejnych tomach :) Polecam!

poniedziałek, 6 listopada 2017

Ostatnia noc w Twisted River - John Irving

Cześć!

John Irving to jeden z tych pisarzy, których czytać "chciałabym, ale się boję". Czytając recenzje innych blogerów dowiedziałam się mniej więcej jaki styl pisania reprezentuje Irving i bałam się, że poruszane tematy, bądź sposób w jaki pisze niekoniecznie przypadnie mi do gustu. Jednak zachwyty nad jego prozą budziły moje zaciekawienie. Na moje pierwsze spotkanie z jego twórczością wybrałam powieść Ostatnia noc w Twisted River.
Dominic Baciagalupo pracuje jako kucharz dla flisaków i drwali w Twisted River oraz samotnie wychowuje dwunastoletniego syna. Danny to obdarzony żywą wyobraźnią chłopiec, szykanowany przez kolegów ze szkoły. Obaj byli mocno zżyci z jednym z drwali - Ketchumem. To taka przyjaźń z rodzaju tych na cale życie, choć bywa trudna. W wyniku tragicznej pomyłki Dominic i Danny muszą diametralnie zmienić swoje życie. W ciągu jednej nocy opuszczają Twisted River, tylko Ketchum wie co się stało i dokąd się udali. Przez około pół wieku śledzimy losy ojca i syna, który dojrzewa, staje się mężczyzną, później sam zostaje ojcem. Jednak przeszłość - wbrew nadziejom obu - nie daje o sobie zapomnieć. Mężczyźni cały czas muszą uważać, a przy tym starają się normalnie żyć. Danny zostaje pisarzem, Dominic nadal pracuje w kuchni coraz to innych restauracji, a Ketchum niestrudzenie trzyma rękę na pulsie, by chronić obu przyjaciół. Tylko czy to mu się uda?
Jak wspomniałam wcześniej, bałam się tej powieści. Okazało się, że niepotrzebnie. Choć przyznam, że czytało mi się tę książkę dziwnie. Były dni, że w ogóle po nią nie sięgnęłam, a bywały, że przeczytałam całkiem sporo. W każdym razie Ostatnia noc w Twisted River to kawał porządnej prozy. W powieści przewija się cała galeria różnych postaci, mniej lub bardziej ważnych, za to niezmiennie barwnych i pełnokrwistych. Na czele stoją oczywiście Dominic i Daniel, ale najbardziej zapadającą w pamięć postacią jest Ketchum. To on kradnie całą powieść (i taki był chyba zamiar autora), choć nie pojawia się na jej kartach tak często jak ojciec i syn. To majstersztyk napisać książkę w taki sposób. Ketchum to naprawdę niesamowity człowiek. Prosty drwal, który z własnymi dziećmi nie utrzymywał kontaktu, ale w przyjaźni był wierny jak nikt. I prawie całe życie zmagał się z poczuciem winy. Szorstki, z niewyparzonym językiem i zdecydowanymi poglądami, których nie wahał się wypowiadać. Prawdziwy twardy mężczyzna. Zahartowany. Na pewno nie chciałabym mieć w kimś takim wroga. Z powodu wydarzeń z przeszłości Dominic i Danny musieli się przeprowadzać, ale Ketchum zawsze trwał przy nich, jak opoka. Kobiety, choć też ważne, są jakby w tle, pomimo, że stawały się często przyczynkami czy katalizatorami pewnych wydarzeń. To też zresztą osoby nietuzinkowe: Pam, Katie, Rosie, Amy... To tylko niektóre z kobiet, które namieszają w życiu mężczyzn.

Cała powieść, pomimo, że dotykała bolesnych czy tragicznych doświadczeń, nie jest łzawą, tanią historyjką (choć mnie się łza w oku zakręciła, ale ja mam oczy w mokrym miejscu). Irving z zaskakującym taktem porusza temat miłości (ojcowskiej, między przyjaciółmi; do kobiet też, choć już troszkę w inny sposób). Bardzo mi się podobało zwłaszcza przedstawienie relacji ojciec-syn oraz relacji Danny'ego i Dominica z Ketchumem. To chyba główny temat i atut tej książki - przedstawione relacje. Ostatnia noc w Twisted River to też książka o stracie oraz o wyborach i ich konsekwencjach, które później znacząco wpływają na życie człowieka. 

Ostatnia noc w Twisted River to powieść, która po przeczytaniu zapada w serce. Polecam!

P.S. Okładka świetnie pasuje do powieści i ma wymiar symboliczny w pewnym sensie - brawo!