piątek, 30 września 2016

W moim Mitford - Jan Karon

Cześć!

Będąc w Krakowie nie omieszkałam odwiedzić księgarń i składów taniej książki. To właśnie w Dedalusie zakupiłam książkę Jan Karon - autorki, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. Spodobał mi się opis, zachęciły opinie na LC, a na dodatek książka kosztowała tylko 7 zł. Wzięłam :)
W moim Mitford to pierwsza część cyklu o tym uroczym miasteczku. Główną postacią jest ojciec Timothy, sześćdziesięcioletni pastor sprawujący posługę w miasteczku od dwunastu lat. Kocha swoją parafię, ludzi, ale czuje że czegoś mu brakuje, chce zmian, ale nie chce opuszczać miasteczka. Poza tym zaczyna się źle czuć. Niespodziewanie pod jego opiekę trafia ogromny pies, później zaś kilkunastoletni chłopiec ze smutną historią. Na nudę ojciec Tim nie może narzekać. Poza tym do domku obok sprowadza się atrakcyjna sąsiadka, przyjaciele pastora spodziewają się dziecka a na dodatek poznaje historię miłosną sprzed kilkudziesięciu lat.

Mitford to urocze, małe miasteczko, gdzie każdy każdego zna, każdy każdemu pomoże, a nad wszystkim czuwa pastor. Bardzo oddany Bogu i ludziom, ale nie potrafiący zadbać o siebie. Na szczęście ma wiernych przyjaciół, którzy starają się o niego dbać. 

Gdy zaczęłam lekturę lekko się przestraszyłam tej sielskości, ciepła - w zbyt dużych dawkach to bywa niestrawne. Na szczęście szybko przyzwyczaiłam się do stylu autorki i całkiem przyjemnie czytało mi się tę lekturę. Trzeba jednak przyznać, że jest to książka nie dla każdego. Tzn. ja ją polecam, ale wielbicielom wartkiej akcji czy spektakularnych dramatów może się wydać nieco nudnawa. Co prawda zdarzają się tutaj małe dramaty, ale są podane w taki sposób, że w człowieka wstępuje otucha. Podoba mi się podejście ojca Tima do ludzi. Widać, że naprawdę ich kocha, choć czasem również jemu działają na nerwy. Również jego podejście do wiary mnie oczarowało. Ta jego ufność, życie w zgodzie z sobą i Bogiem, podobało mi się to bardzo. Niemniej mam wrażenie, że pastor jest troszkę niedzisiejszy- ale to też mi się podobało. 

Poza tym w książce przewija się cała plejada postaci wartych uwagi, jak panna Sadie, wujaszek Billy i panna Rose, Bezdomny Hobbes czy Cynthia. Każda warta uwagi, a to tylko niektóre osoby z barwnej trzódki pastora. 

Powieść czyta się bardzo miło, można odetchnąć chwilę w sielskim, acz nie pozbawionym pewnych ludzkich dramatów Mitford. Myślę, że lektura idealna na zimę, aby ogrzać serca :)

wtorek, 27 września 2016

Wspomnienie urlopu

Cześć!

Niedziela to ostatni dzień mojego urlopu. Od wczoraj chodzę do pracy nad czym ubolewam... Aby zachować wspomnienia zrobiłam mnóstwo zdjęć, podzielę się z Wami kilkoma :)
Kraków <3

Do Regietowa wybraliśmy się na Dni Huculskie
Dary jesieni
Focaccia w dwóch smakach - z suszonymi pomidorami, rozmarynem i solą morską gruboziarnistą oraz z czarnuszką - mniam!




piątek, 23 września 2016

Kobiety - Zofia Nałkowska

Cześć!

Z Zofią Nałkowską do tej pory nie za bardzo było mi po drodze. Kojarzę jej Medaliony, ale nie pamiętam (!) czy je czytałam czy nie... Swego czasu dorwałam Kobiety jej autorstwa. Książka przeleżała u mnie trochę i wreszcie zdecydowałam się po nią sięgnąć.
Główną bohaterką, a zarazem narratorką powieści jest Janka Dernowiczówna. Historia, którą poznajemy, dotyczy głównie sfery jej uczuć, w większości związanych z mężczyznami. Janka to młoda kobieta, sama zarabiająca na siebie, ale nie lubiąca swej pracy. Jest pewna siebie, świadoma swej urody, ufna w swoją siłę, mająca bogaty świat przeżyć wewnętrznych. Mimo tego, mimo uczuć, jakie nią targają wydaje mi się jakaś taka... zimna, zbytnio skoncentrowana na sobie? Przyznam, że niespecjalnie ją polubiłam. Pragnęła miłości, ale niespecjalnie radziła sobie z tym uczuciem. To kobieta trudna, ciężka do zrozumienia, zapatrzona - mam wrażenie - we własne przeżycia wewnętrzne, za bardzo skupiona na sobie. Niby świadoma swej siły, emancypantka, egocentryczka, ale w głębi duszy chce, żeby przyszedł facet, jak za czasów prehistorycznych, przerzucił ją przez ramię i zabrał do swej jaskini nawet nie pytając o zdanie :)

Mam trochę problem z tą książką. Jest napisana starannym językiem, ale czasem ciężko zrozumieć co się w ogóle czyta. Świat przeżyć bohaterki jest jakiś taki egzaltowany, pełen patosu. Poza tym niektóre słowa były, moim zdaniem, nadużywane: przecudnie, przepyszne, męka, wężowe ruchy... Nie wiem czy w tamtych czasach była taka maniera pisarska czy składa się na to młody podówczas wiek autorki? Nałkowska napisała tę powieść w wieku 19 lat i podczas lektury zastanawiałam się czy świadomość tego faktu nie wpłynęła na mój odbiór utworu. 

Generalnie mam wrażenie, że Kobiety to utwór w swej wymowie nieco dekadencki. I faktycznie - bardzo kobiecy i zmysłowy. Typy kobiet tu przedstawionych są przeważnie cierpiące, najczęściej przez mężczyznę, który zazwyczaj w końcu odchodzi, albo zdradza. Mężczyźni zaś przedstawieni są nieco bardziej zróżnicowanie, ale tylko trochę. Świat przedstawiony w powieści jest światem pozorów, te wszystkie głębokie rozmowy, mądre wypowiedzi, dyskusje o pozycji kobiety, emancypacji, wolnej miłości - jak dla mnie wszystko to zalatywało pewną sztucznością. A najdziwniejsze było to, że - mimo wszystko - całkiem mi się ta książka podobała :)


czwartek, 15 września 2016

Spacerem po Krakowie

Cześć!

Mój długo wyczekiwany urlop wreszcie w poniedziałek się rozpoczął. Postanowiłam, że pierwszych kilka dni poświęcę na odwiedziny królewskiego Krakowa. Z samego rana w poniedziałek wsiadłam w bus i ruszyłam do stolicy Małopolski. Przywitał mnie poranny smog i widok szkieletora :) Oczywiście na początku - jak zazwyczaj w nowym miejscu - czułam się lekko zdezorientowana (jak się wychodzi z tej całej galerii i dworca???), ale później to uczucie ustąpiło zaciekawieniu. 
Pierwsze kroki skierowałam na Wawel - gdzieżby indziej? Oczywiście kiedyś, za szkolnych czasów byłam już w tym miejscu, ale tylko na dziedzińcu i w kaplicy (w tym przy dzwonie i w kryptach). Tym razem podzieliłam zwiedzanie na dwa dni. W poniedziałek odwiedziłam skarbiec i zbrojownię oraz wystawę Wawel zaginiony (w poniedziałki można je zwiedzić za free) i smoczą jamę, a we wtorek obejrzałam reprezentacyjne i prywatne apartamenty królewskie oraz wspięłam się na Basztę Sandomierską. Ubolewam, że na każdą wystawę trzeba było nabyć osobne wejściówki. Z jednej strony to dobry pomysł, bo nie każdy ma ochotę zwiedzać wszystko, ale z drugiej można by było zrobić jakiś bilet zbiorczy, z jakimś rabatem... Miałam ochotę jeszcze obejrzeć "Damę z gronostajem" Leonarda da Vinci, który to obraz na czas remontu Muzeum Czartoryskich znajduje się na Wawelu, ale zrezygnowałam. Może kiedyś jeszcze będzie okazja. Największe wrażenie zrobił na mnie Szczerbiec, czyli miecz koronacyjny królów polskich. To niesamowite ujrzeć go na własne oczy. Poza tym szalenie podobała mi się smocza jama :) 
Będąc w Krakowie grzechem byłoby nie pójść na rynek - to tutaj Kościuszko składał przysięgę, to tutaj znajdują się Sukiennice, Kościół Mariacki czy pomnik Mickiewicza. Stąd bardzo blisko mamy do Barbakanu, placu Matejki z Pomnikiem Grunwaldzkim czy bramy Floriańskiej (oraz księgarni Pod Globusem :)).
Zrobiłam sobie również spacer po Kazimierzu, czyli dzielnicy żydowskiej. Oprócz kilku synagog (byłam we wnętrzu synagogi Kupa - warto się wybrać) znajduje się tu także Muzeum Etnograficzne (w którym niestety nie byłam - będzie na następny raz), wiele urokliwych uliczek i zakamarków oraz kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej, znany z kultu św. Rity. Na Kazimierzu piłam też doskonałą kawę :)
Jeśli jesteśmy jeszcze w klimacie kościołów to odwiedziłam ich mnóstwo. Szalenie podobał mi się witraż Wyspiańskiego Stań się! u Franciszkanów - przepiękny! Warto też wspomnieć o znajdującym się na ul. Św. Jana Muzeum Bursztynu. Można wejść i obejrzeć wystawę za free, a otwarte jest bodajże do 21.

Tym razem odpuściłam sobie ZOO, ale za to odwiedziłam Ogród Botaniczny. Myślę, że późną wiosną i latem, gdy ogród jest w pełnym rozkwicie jest tam rewelacyjnie, ale teraz u progu jesieni również było bardzo urokliwie. Gdy drzewa pokryją się kolorowymi liśćmi na pewno również będzie pięknie. Kolejnym miejscem, gdzie można było odpocząć od wielkomiejskiego życia był zalew Zesławice, na który wybrałam się ostatniego dnia pobytu. Cisza, spokój, mało ludzi, woda, ptaki - moje klimaty :)
Skusiłam się także na zwiedzanie wystawy sztuki starożytnej (egipskiej, rzymskiej, greckiej i etruskiej) oraz obrazu Rembrandta Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem, które znajdują się w oddziale Muzeum Czartoryskich w okolicach Bramy Floriańskiej. Tutaj chciałam podziękować Marcie za polecenie mi tej wystawy oraz za ... wszystko :)

czwartek, 8 września 2016

Księżyc nad Soho - Ben Aaronovitch

Cześć!

Niedawno przeczytałam pierwszą część cyklu o posterunkowym Grancie Rzeki Londynu. Przyszedł czas na część drugą. Część pierwsza była niezła, choć bez zachwytów. Księżyc nad Soho uplasował się mniej więcej na tej samej pozycji.
Niedużo czau upłynęło od wydarzeń opisanych w Rzekach Londynu. Inspektor Nightingale powoli dochodzi do siebie, a posterunkowa Lesley May jest na zwolnieniu lekarskim, na którym się nudzi, więc Peter chętnie oddaje jej część papierkowej roboty przy nowej sprawie. A sprawa jest nieco enigmatyczna. Dotyczy zgonów muzyków jazzowych. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się naturalne. Zastanawiający jest jednak fakt, że jazzmani umierają zaraz po koncertach. I że wokół nich, a właściwie z ich ciał można usłyszeć muzykę (jeśli ktoś jest czarodziejem oczywiście i wie na co ma zwrócić uwagę). Przy okazji Peter poznaje apetyczną Simone, byłą partnerkę jednego ze zmarłych muzyków, która okazuje się niezupełnie tym za kogo posterunkowy ją uważa. Sprawa komplikuje się, gdy na scenę wkracza nowy, potężny czarodziej, który nie ma dobrych zamiarów. Oględnie mówiąc.

Jak wspomniałam wyżej autor utrzymuje swój poziom, który oceniałam jako niezły. Niestety tym razem również mnie nie porwał. Nie twierdzę, że to zła książka, ale mam zastrzeżenia. Sprawa generalnie była dość pogmatwana, wątki troszkę pourywane zostały. W pewnym sensie miało to swój cel, bo stanowi preludium do następnej powieści, gdzie - jak się domyślam - nastąpi konfrontacja z Anonimem, ale mimo wszystko. Niektóre rzeczy autor mógłby wyjaśnić dokładniej, a tak mam wrażenie, że zostały one potraktowane zbyt pobieżnie, żeby wnieść coś znaczącego do fabuły. Poza tym, jak wspomniałam przy poprzednim wpisie, nie lubię wątków okultystycznych. 

Na plus zaliczę styl autora, który jest lekki i okraszony dowcipem, oraz ładne wydanie z klimatyczną okładką. Podsumowując -  ta nie jest zła, ale czytałam lepsze książki.

poniedziałek, 5 września 2016

Dziedzictwo - Katherine Webb

Cześć!

Trochę odpuściłam z wizytami w bibliotece, sięgam za to po powieści z własnej półki. Jak mam coś z biblioteki to zawsze ta książka będzie miała pierwszeństwo, bo przecież trzeba oddać, a te na półce zawsze cierpliwie poczekają. Ale tym razem robię krótką przerwę - długo na pewno nie wytrzymam, ale może uda mi się choć z miesiąc czytać swoje książki? W każdym razie Dziedzictwo czekało już chyba prawie dwa lata. Kupiłam je za jakieś grosze w księgarni internetowej i odłożyłam na półkę, gdzie czasem kłuło mnie w oczy i przypominało o sobie. Wreszcie nadszedł jego czas.
Erica i Beth to dwie siostry, które po śmierci babki mają odziedziczyć rodzinną posiadłość, Storton Manor. Babka nałożyła na nie jednak pewne warunki - otrzymają spadek tylko, jeśli obie w nim zamieszkają. Siostry przyjeżdżają więc do miejsca, w którym nie były od lat, by zastanowić się co dalej. Powrót do Storton Manor jest bardzo bolesny. Dwadzieścia trzy lata temu wydarzyła się tu tragedia - zaginą kuzyn kobiet, Henry. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Erica, która wtedy była jeszcze mała nie pamięta co się właściwie wtedy stało. Chce sobie przypomnieć, pomimo oporu ze strony Beth. Ona pamięta. Nie chce jednak rozmawiać o tym z siostrą, uważa, że tak będzie lepiej. Sytuacja robi się napięta, gdy Erica spotyka dawnego przyjaciela z dzieciństwa - Dinny'ego. On też wie co wtedy się stało. Erica za wszelką cenę chce poznać prawdę. Jednocześnie porządkując rzeczy po babce trafia na trop tajemniczego dziecka i tajemnicy swej prababki Caroline. Kobieta była bardzo oschła, nienawidziła rodziny Dinny'ego - Cyganów obozujących na jej ziemi, nie potrafiła też dać ciepła i miłości własnej córce. Co takiego wydarzyło się w jej przeszłości, że zamieniło jej serce w kamień?

Autorka poprowadziła fabułę dwutorowo. Naprzemiennie poznajemy historię Caroline i historię Eriki, Beth i Dinny'ego. Po trochu odkrywamy ich tajemnice. Zaczyna się od mocnego uderzenia. Po takiej scenie, jaką zaserwowała mi autorka na początku nie byłam pewna czego do końca się spodziewać i czy spodoba mi się to co będę czytać. W miarę czytania ta historia ujęła mnie, choć była pełna cierpienia i tajemnic. Niewątpliwie wpływ na to miał także styl autorki, który bardzo mi pasował, choć na początku był niepokojący. Ale taki był chyba cel, aby wywołać niepokój, zainteresować swą tajemniczością.

Muszę przyznać, że polubiłam Erikę, choć czasem może była zbyt uparta. To jednak po pewnym czasie okazało się bardzo pozytywną cechą! Pomogło rozwiązać jedną tajemnicę oraz przybliżyło do odkrycia drugiej. Spodobał mi się zabieg autorki, aby przed czytelnikami odsłonić całą historię, jednak nie przed Eriką. Ona musiała się zadowolić jej częścią, reszty mogła się domyślać, ale całkowicie ją to zadowoliło, odkryła w tym pewien urok. My natomiast poznajemy tragiczną historię Caroline. Chciałabym napisać o niej coś więcej, o tym co sprawiło, że stała się taką oschłą, oderwaną od rzeczywistości kobietą. Nie chcę jednak odsłaniać zbyt wiele. Powiem tylko, że doświadczywszy prawdziwej miłości nie potrafiła jednak dostosować się do nowych warunków życia i do zupełnie innych ludzi, niż ci z którymi do tej pory miała do czynienia. Gdy doszły do tego problemy innej natury zaczęła popadać w przygnębienie, do tego doszły lęki, zazdrość, zawiść, osamotnienie, zawiedzione nadzieje, niezrozumienie... A na końcu tragedia. Polubiłam też Dinny'ego, jego rodzinę i innych Cyganów. Zostali oni tutaj przedstawieni w zupełnie innym świetle, niż zwykle pokazują stereotypy.

Pomimo, że nie przepadam raczej za zbyt smutnymi opowieściami, ta podobała mi się bardzo. Może dlatego, że kolejne pokolenia przełamały, w pewnym sensie, to dziedzictwo, które zostawili im w spuściźnie przodkowie? Tylko jedna rzecz mnie jeszcze ciekawiła, a nie dostałam odpowiedzi na te pytania: jakie były dalsze losy ludzi z rancza... Ale to by wyszła pewnie jeszcze inna historia :) Uważam, że powieść jest godna polecenia, choć sądzę, że bardziej spodoba się kobietom - choć i panom nie będę jej odradzać :)