wtorek, 19 marca 2013

Espresso czyta - UROCZYSKO




Cześć!

Dziś miał być inny post, ale aparat nie chce mi współpracować z komputerem, więc będzie recenzja książki - znów bez zdjęcia :)

Uroczysko to kolejna, po debiutanckich 48 tygodniach, powieść Magdaleny Kordel. Niewątpliwie możemy ją określić terminem „literatura kobieca”. Powieść opowiada historię Majki, która została porzucona przez męża, który na dodatek zaciągnął kredyt, którego nie jest w stanie spłacić. I tak Majka zostaje sama z nastoletnią córką, psami, kotem i długami, ale za to bez dachu nad głową. Co zamierza począć w tej sytuacji? Bierze urlop i zaszywa się w małej wsi w Sudetach z zamiarem zapicia smutków. Decyzja ta okazuje się brzemienna w zupełnie niespodziewane skutki.

Oprócz głównej bohaterki mamy okazję poznać całą galerię mniej lub bardziej oryginalnych postaci, począwszy od rezolutnej córki Marysi, przez „podobno weterynarza” Czarka, zielarkę Walerię, przyjaciółkę Jagodę do oryginalnego ucznia Majki – Filipa, które tworzą klimat książki.

Również miejsce nie jest przypadkowe – Sudety to miłość samej autorki powieści. Pani Kordel w jednym z wywiadów wyznała, że część wydarzeń miała miejsce naprawdę.

Powieść jest napisana żywym językiem. Pomimo niezbyt optymistycznego początku książka aż skrzy humorem. Dzięki temu czyta się ją bardzo przyjemnie, nie nuży czytelnika. Przy tym jest pełna ciepła i serdeczności. Należy wspomnieć, iż została wydana kontynuacja Uroczyska pod tytułem Sezon na cuda.

Podsumowując, całkiem niezła powieść, zwłaszcza na sympatyczne wieczory w fotelu z gorącą czekolada w kubku. 

Więcej można przeczytać tutaj: Klik!

niedziela, 17 marca 2013

Czym pachnie Espresso? :)

Cześć!



Dziś napiszę Wam o posiadanych przeze mnie perfumach. No dobra, o zapachach, bo perfum prawdziwych w swych zbiorach nie posiadam. Moim niekwestionowanym numerem jeden jest jak do tej pory woda perfumowana Elizabeth Arden Green Tea. Ma piękny, świeży zapach, taki „zielony”. Podoba mi się również opakowanie – ja posiadam wersję 30 ml – jest proste, ale zgrabne. Niestety nie powala trwałością, choć to w dużej mierze zależy od danego człowieka. Ogólnie jestem bardzo na tak. 

Za to bardzo trwałym zapachem jest Pur Desir de LILAS firmy Yves Rocher, który pachnie prawdziwym bzem. Dostałam je z jakiejś okazji – na urodziny lub imieniny. Jak widać nie zużyłam ich wiele. Wystarczy jedno psiknięcie, żeby otulić się intensywnym zapachem, przez co jest bardzo wydajny. Kolejnym zapachem jest rossmannowski Mel Merio, pomarańczowy (nie pamiętam nazwy, ale to zapach letni, chyba wersja limitowana). Trudno mi określić ten zapach, jest radosny i słoneczny, tak, jak jego buteleczka. Jakiś czas temu dostałam wodę perfumowaną Gabriela Sabatini, według mnie jest to zapach dość ciężki, taki na wieczór. Raczej rzadko go używam, preferuję lżejsze tony. Zapach Yappa Denim Style zakupiłam bodajże w drogerii DM (czemu ich u nas nie ma??). Obecnie jego najczęściej używam, na przemian z ostatnim zapachem, który opiszę, gdyż najbardziej nadaje się na tę porę roku. Nie jest on niestety zbyt intrygujący, ale na co dzień w sam raz. Ostatni to perfumetka Marie Colette Oriental Red. Jest nieco cięższy niż Yappa, czasem podoba mi się bardziej, czasem mniej, chyba zależy od dnia. 
Jak widać moje zbiory nie robią oszałamiającego wrażenia, ale na razie starczają mi w zupełności. Przyznam tylko, że marzą mi się kiedyś jakieś naprawdę dobre perfumy, ale na razie nie znalazłam jeszcze ideału:)

czwartek, 14 marca 2013

Kilka słów o peelingach



Cześć!

Skoro już jesteśmy w tematyce peelingów do ciala, chciałabym podzielić się z Wami moimi ulubieńcami w tym zakresie. 

Z drogeryjnych peelingów, używałam peeling pod prysznic Isany, o którym pisałam w poprzednim poście, peeling myjący z Joanny o różnych wersjach zapachowych (te malutkie) oraz peeling gruboziarnisty z tej samej firmy o zapachu ananasa. Najbardziej przypadły mi do gustu peelingi myjące, choć ten gruboziarnisty też nie był zły (i pachniał :)).

Czasem jednak robię sobie domowy peeling. Jakiś czas temu używałam legendarnego już peelingu kawowego. Brałam mieloną kawę, czasem dodawałam cynamon i imbir, mieszałam z oliwką/balsamem do ciała i gotowe! Można się szorować:) Jeśli chodzi o działanie to chyba najlepszy zdzierak jaki miałam. Ma jednak jeden minus – łazienka jest zmasakrowana:) W związku z powyższym przerzuciłam się na peeling z cukru, który –choć jest słabszym zdzierakiem – ma tę zaletę, że się rozpuszcza, więc nie trzeba go za bardzo sprzątać :D Cukier mieszam zwykle z szamponem, ostatnio z „peelingiem” Isany, można też z oliwką. O ile sobie przypominam próbowałam też peelingu z solą, ale wydaje mi się ona zbyt podrażniająca.

P.S. Cukru używam także do peelingu ust – w tej roli sprawdza się świetnie!